poniedziałek, 30 listopada 2009

Kilka fotek z Ratha Yatry

Poniżej wklejam kilka zdjęć znalezionych w necie z naszą rodzinką. Mają dla mnie dużą wartość, dlatego je "podkradłam".
Na środkowym zdjęciu Damo trzyma Guru Maharaja za rękę. Podobno szli tak razem i tańczyli. Żałuję, że tego nie widziałam na żywo, ale cieszę się z tych zdjęć :)




Na tym zdjęciu Guru Maharaja rozmawia z kimś i na kolanach trzyma pena, którego chcieliśmy dla niego ładnie zapakować razem z resztą prezentów. Nie zdążyliśmy - Damek chwycił pendraka i pognał do Guru Maharaja wręczając mu go bez słowa :)



A tu na scenie nasi mężczyźni z Maharajem :)

piątek, 13 listopada 2009

Misio na konkurs


W ostatnią środę zrobiliśmy z Damkiem misia na konkurs w Brzezinach. Początkowo Damek chciał misia uszyć. Upierał się przy tym nieziemsko. Ale udało mi się go od tego odwieść. Przy tej opcji - znając go - ja musiałabym zrobić całego misia. A chodziło o to, żeby to on go wykonał, a my mogliśmy pomóc co najwyżej. I tak powstał misio z bibuły wypełnionej watą, sklejony gorącym klejem, z oczami z zielonej soczewicy, nosem z guzika i buźką z włóczki. Kedzio zrobił mu ogonek ;):D



Misio wyszedł super! Damek tylko poparzył sobie palca gorącm klejem, ale ogólnie wszystko się udało :)



Ach! No i Damek był w Brzezińskiej gazecie na zdjęciu ze ślubowania :) Kupiliśmy gazety dla całej rodziny :D Nawet Madzi chcemy wysłać :)

Bajka o wężu



Spodobała mi się ta bajka. Tym bardziej, że jakoś pasuje do mojego życia ostatnimi czasy.

Michel Piquemal

Wąż i mieszkańcy wioski


W Indiach, w okolicach małej wioski, żył ogromny wąż siejący postrach wśród jej mieszkańców, zadający śmierć tym, którzy przechodzili w jego pobliżu. Znużeni tym ludzie wybrali swych przedstawicieli, by wysłać ich do pewnego mędrca ze skargą na niegodziwość węża.

Mędrzec po ich wysłuchaniu poszedł zobaczyć się z wężem. Przemawiał do niego długo, zarzucając mu złe postępowanie... Czym mu zawinili mieszkańcy wioski? Czemu ma służyć tyle zabójstw i niepotrzebnej przemocy? Umiał tak dobrze dobrać słowa, że poruszył węża do żywego. Ten przysiągł, że się poprawi... i dotrzymał słowa!

Od tego dnia przestał być sobą. Ten przerażający gad stał się czymś w rodzaju długiego robala, chudego i zwiotczałego. Stracił całą swoją siłę, nie ośmielał się połknąć najmniejszego choćby ślimaka. Mieszkańcy wioski, którzy mieli krótką pamięć, zaczęli naśmiewać się z jego słabości. Po cóż mu były jadowite zęby, jeśli nie miał się nimi posługiwać! Dzieci, spotykając go, obrzucały kamieniami albo wymierzały parę kopniaków.

Po kilku miesiącach takiego życia, wąż był już wycieńczony otrzymanymi razami. Doczołgał się, nie bez trudu, do domu mędrca i teraz on z kolei przedstawił swój problem.
- Zrobiłem wszystko, o co mnie prosiłeś, lecz wydaje mi się, że już nie jestem sobą. Mieszkańcy wioski przestali bać się mnie i rozwiał się cały ich dawny respekt. Pogardzają mną, biją mnie, a ja cierpię z tego powodu. Co mi na to powiesz?
- To, co mam ci do powiedzenia jest bardzo proste, odpowiedział mędrzec. Zabroniłem ci zadawać śmierć mieszkańcom wioski bez powodu. Ale czy zabroniłem ci syczeć?

wtorek, 1 września 2009

No i się zaczęło :)





Tak, tak, kochani, Damodarek rozpoczął nowy etap w życiu - rozdział szkolny się zaczyna.
Już od tak dawna nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie pójdzie do szkoły, aż wreszcie nadszedł ten dzień. Rano mieszały się w nim uczucia radości i obaw. Właściwie te drugie zaczynały nawet brać górę. Ciągle powtarzał mi: Mamo, ja się wstydzę iść do szkoły. Mamo, wstydzę się...
Ocho, ja już wiem, co to znaczy, że Damo się wstydzi. Miałam przed oczami wizję Damodara płaczącego przed wejściem do szkoły. Modliłam się do Kryszny, żeby pomógł mu przezwyciężyć strach. Wiedziałam, że tylko w Nim nadzieja, że ja mogę gadać i gadać, uspokajać go na różne sposoby, ale może to w ogóle nie przynieść efektów.
Przed wyjściem z domu założyliśmy Damkowi na szyję medalik od Gaurangi z Panem Nrsimhą i Laksmi Devi, żeby go chronili. Wyintonował też rundę maha-mantry. Tata obiecał mu, że od jutra przyłączy się do niego i przed wyjściem Damka do szkoły będą razem intonować jedną rundę. Cieszę się :)
No i pojechaliśmy. Przecisnęliśmy się do zatłoczonej juz sali gimnastycznej. Damek nic nie widział, powtarzał tylko co chwila: Mamo, ja się wstydzę. A ja co chwila mu odpowiadałam: Synku, nie masz czego się wstydzić - i głaskałam go po głowie.
Przełomowy moment nastąpił, gdy pani dyrektor wyczytała nazwisko Damka. Bez wahania zostawił nas wtedy i poleciał do swojej nowej pani wychowawczyni i grupki dzieci z klasy 1a. A Narutek tup tup tup za braciszkiem i już chwycił panią za rączkę i stoi zadowolony. Pani spojrzała na niego i uśmiechnięta stała tak z nim. Ciekawe, czy domyśliła się, że to nie jest jej uczeń. W każdym razie mama pobiegła po uciekiniera, który wielce niezadowolony wrócił z nią do tłumu rodziców i reszty niezadowolonego rodzeństwa młodszego ;)





Narutek potem cały czas marudził, że on też chciałby iść do szkoły. Jeszcze tylko jeden rok synku - odpowiadała mama.
O dumny uśmiech na twarzy przyprawiła Damka tarcza szkolna, którą dostał od Pani.
Później pomaszerowali wszyscy do swoich klas, a rodzice za nimi. W klasie Damek zgodnie ze swoim planem usiadł w pierwszej ławce. Nie przeszkadzało mu to, że siedzi w rzędzie z samymi dziewczynkami ;) I oczywiście on jako jedyny wtrącał swoje trzy grosze pomiędzy zdania pani. Czyli np. to, że on miał zerówkę w domu, że juz ma książki itp :D A kiedy wszyscy wstali i zrobili krąg, Damek kogo złapał za rękę? Oczywiście, że panią ;) Widząc to wszystko wiedziałam już, że świetnie się tam czuje i już się nie stresuje.


W drodze powrotnej tata dał mu wykład o zachowaniu w szkole, o tym, żeby nie przeszkadzał, o podnoszeniu ręki itd. Ja wiem, że te jego wtrącenia były tylko objawem radości i tego, że się dobrze czuje. Będzie dobrze.
Jutro pierwszy dzień nauki :)

Dziękuję Ci, Kryszno!

wtorek, 25 sierpnia 2009

I trochę złych rzeczy - choroby


Żeby nie było tak sielankowo, trzeba tu czasem napisać i o tych niefajnych sprawach.
Damo leży złożony chorobą, coś takiego anginowego go dopadło. Gorączka itd...
A dziś Nadia też się pochorwała. Wszystko byłoby znośne, gdyby nie ten wieczór. Próbowałam dać Nadii lekarstwa i przemycić też choć trochę jedzenia, a przy ostatnim lekarstwie zaksztusiła się nie na żarty. Już myślałam, ze opuści mi ciało. Ona sama chyba też tak myślała, bo była przerażona. Wyciągała rączki raz do mnie, raz do Kedzia i szukała u nas pomocy. Nie mogła przestać wymiotować. Masakra. Nikomu nie życzę takich przejść.
A jutro sprawa w sądzie... Mam nadzieję, że Kedzio da sobie radę z nimi.
I jeszcze świnki chyba chore...
Dobijcie mnie mydłem :/
Hare Kryszna...

wtorek, 4 sierpnia 2009

Dziękuję Ci, Panie


Dziękuję Ci za ten czas spędzony z Madzią w Dublinie, za pomysł Justyny i Sabinki, dziękuję Ci Kryszno za taką siostrę. Patrzę na to zdjęcie i płaczę... Tak jak w tym ogrodzie, gdy te starsze panie odchodząc zapytały, czy jesteśmy siostrami. Wtedy też nie wytrzymałam i łzy popłynęły...
Dziękuję Ci za dzieci i męża, którzy mnie puścili na taką wyprawę, i za córeczkę, która dzielnie zniosła lot samolotem i pobyt u kochanej cioci.



Dziękuję Ci za wyjazd Kedzia na Woodstock. To było dla niego takie odświeżenie przed powrotem do pracy, potrzebował tego... Kto by z resztą nie potrzebował przy trójce dzieci i pracy na trzy zmiany? Wrócił naprawdę szczęśliwy.

Dziękuję Ci za program z Trivikramem Maharajem, za harinam i za piękny bajan Damodarka podczas programu. Byłam przygotowana na jego fałszowanie, a on zaskoczył mnie pięknym, melodyjnym śpiewem.

Dziękuję Ci za pierwsze uczciwie zarobione pieniądze... Mam nadzieję, że chłopaki dostaną dotacje już po pierwszym wniosku. Tak podoba mi się taka praca, pomaganie ludziom. Proszę, Kryszno, przysyłaj do mnie ludzi takich jak Michał i Andrzej. A co najważniejsze, pomóż proszę mojemu długopisowi pisać wnioski do natychmiastowego zatwierdzenia... Wiem, że nie wypada tak prosić Cię o takie materialne rzeczy, ale ostatnio tak rzadko Cię o coś proszę, więc...

Dziękuję Ci za to, że dostrzegam tak wiele swoich niedociągnięć i niedoskonałości; wiem, że z Twoją pomocą powolutku będzie ze mną lepiej. Długa droga przede mną, ale przyszłość świetlana :)

Dziękuję Ci za wszystko, co spotyka mnie dobrego i złego... Choć nie ukrywam, że wolę to pierwsze...

sobota, 27 czerwca 2009

Wielbiciel jest współczujący

Damo mnie dzisiaj rozczulił... Od rana oglądał zdjęcia z Ratha-yatry na komputerze i wśród nich zobaczył zdjęcie bhakty "Wicherka" - niezręcznie mi tak pisać, ale nawet nie wiem, jak ten wielbiciel ma na imię...

Damo zwrócił na niego uwagę, kiedy byliśmy ostatnio na programie we wrocławskiej świątyni. Gdy była uczta, był on jednym z ostatnich w kolejce po prasadam. Nie starczyło nawet dla niego wszystkich potraw. Kiedy juz dostał swoją tackę, okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte. Rozglądał się jakiś czas mówiąc do siebie, że ma chore plecy i musi usiąść. W końcu dostrzegł miejsce na ławce i poszedł tam ze swoim talerzem. Na stole został jego kubek po jogurcie z piciem. I właśnie Damodarka poprosił, żeby ten kubek mu podał.
Dziś Damo oglądając to zdjęcie przypomniał sobie o tym bhakcie. Było mu bardzo przykro, że ten bhakta ma takie schorowane ciało, że nie ma kto się nim zaopiekować, że nie ma samochodu, że pomimo swojej niepełnosprawności musi pracować, i nawet to, że picie miał w tym plastikowym kubku po jogurcie, a nie w normalnym kubku. Kiedy mówił to wszystko, jego oczy wypełniły się łzami, które powoli zaczęły kapać po policzkach, a jego głos się łamał. Wypytywał mnie o tego bhaktę, mówiłam mu to, co wiedziałam, a na jego temat niewiele wiem... Damo pytał, czemu ten bhakta nie mieszka w świątyni, gdzie mogliby się nim zaopiekować bhaktowie, tylko jest zdany na siebie. Dlaczego nikt z bhaktów nie przyjmie go do siebie do domu?... Mówił: "Przecież do nas nieraz bhaktowie przyjeżdżają na kilka dni...". Zastanawiał się, co by było, gdyby ten bhakta miał jechac autobusem i np. wsiadając przewróciłby się, kto by mu pomógł... Bardzo go poruszyła samotność, a szczególnie samotność niepełnosprawnego człowieka. Mówiłam mu o tym, że to, co może zrobić teraz dla tego bhakty, to modlić się do Kryszny o opiekę nad nim. On jednak nie mógł powstrzymać płaczu. Mówił, że chciałby tam jeździć jak najczęściej i przywozić temu bhakcie jedzenie, pomagac mu jakoś. W końcu poszedł przed ołtarzyk i modlił się do Pana. Nie słyszałam tego, co mówił, ale później powiedział mi o tym. Dobre serduszko ma ten mój mały wielki chłopczyk... Kochane dzieci dałeś mi Kryszno...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Ciekawy artykuł o wpływie telewizji na dzieci

 
 
Posted by Picasa

Mydło numer dwa

Wczoraj zrobiłam po raz drugi mydło.
Przepis:
olej kokosowy 100g
olej palmowy 100g
oliwa z oliwek 50g
wodor.sodu 37,51g
woda 90g
max. zapachu 10ml
Podzieliłam na dwie części i jako barwnik do jednej dałam spirulinę - super się połączyło, jutro sprawdzimy jak z konsystencją + olejek opium; do drugiej jako barwnik karob + olejek waniliowy - i tu porażka: karob nie nadaje się jako barwnik - mydło się zważyło. Ale jutro też sprawdzimy konsystencję.
Mam nadzieję, że tym razem będzie twarsze niż poprzednie mydełko.
No i pomagał mi Kedzio, mimo tego, że musiał iść na 5.00 do pracy, z nim poszło szybciej:)
A wcześniej z Damkiem podglądaliśmy jeża na podwórku sąsiadów:)

wtorek, 16 czerwca 2009

Ratha Yatra



Wspaniałe wydarzenie, oby stało się ono częścią naszego życia każdego kolejnego roku. Choć sami za dużo nie dołożyliśmy do organizacji tego przedsięwzięcia, czuję, że my też byliśmy w jakiś sposób częścią tego wydarzenia.
Damek tak bardzo chciał coś robić na festiwalu. Gdy tylko zobaczył flagi, od razu powiedział, że chciałby nieśc jedną. Kiedy podeszłam do Vraja Priyi zapytać, czy mógłby nieść flagę, wtedy podszedł Dominik i sam mu to zaproponował! Damo był przeszczęśliwy:)))

W czasie Ratha Yatry, gdy wóz ruszył, Damek wpadł w rozpacz, że nie ma flag, nigdzie ich nie było widać. Wysłałam Kedzia, żeby poszukał, ale nie znalazł. Damek marudził niemiłosiernie. Wówczas do akcji wkroczyła nasza kochana Madziczka, która przyniosła pęk flag do rozdania bhaktom. Damek niósł jedną z nich z radością. Uciekł mi nawet pomiędzy sznury i tam sobie dzielnie nią wymachiwał.

Później jego pragnienie znowu zwyciężyło - choć ja myślałam, że to nie dojdzie do skutku, a nawet byłam przeciwna temu - dogadał się z Gaurangą i kimś tam jeszcze, że może siedzieć na scenie podczas występu. No i siedział!

Za dużo nie śpiewał, raczej obserwował co się dzieje dookoła. Wszystko było takie interesujące poza śpiewem :DDDD I dym buchający na scenie, i widzowie itd itp... Pokazywałam mu, jak na mnie spojrzał, żeby śpiewał, wtedy na chwilę otwierał usta, ale zaraz wracał do swojego obserwowania :DD Dobrze, że nie dłubał w nosie, tak jak kiedyś przed Sacinandanem Swamim. Kiedy Maharaj przyjechał do Simhacalam Damek gapił się na niego stojąc tuż przed nim i dłubiąc non stop w nosie. Widać, że dorośleje ;)
Guru Maharaj zapytał go na scenie, co mają śpiewać, a Damek dłuuuugo się zastanawiał, i w końcu powiedział: Namas te... Ale GM zaśpiewał cos innego.

Na drugim występie na scenę wpakował się nie tylko Damek, ale i Naro i Julka nawet na chwilę :DDD Julka podczas pierwszego występu cały czas dawała znaki Damkowi, żeby na nią spojrzał, pomachał jej, ale on był tak rozkojarzony, a może skoncentrowany ;), że nie zwracał na nią uwagi.
Jestem taka szczęśliwa, że Kedzio grał z Guru Maharajem. Miód na moje serce...
Na koniec Ganga pomalowała Damka na Pana Jagannatha, a Narusia na Baladeva. Gdy Guru Maharaja ich zobaczył usmiechnął się i zapytał, gdzie jest Subhadra:) Subhadra wędrowała wtedy z wujkiem Igorem po rynku wrocławskim. Ach te moje kochane Jagannathy :)))

Najpiękniejsze dla mnie było to, że dzieci tego dnia wszystko robiły spontanicznie, do niczego nie musiałam ich namawiać, przekonywać. Same wymyślały, co chciałyby robić, i robiły to.
Muszę tu też napisać o Nadusi. Zastanawiałam się, jak ona zniesie tyle godzin imprezy. A ona słodziutka trochę pospała, trochę pobiegała, trochę posiedziała w wózku. Dzielnie dotrwała do końca! Moja mała bhaktinka :)))


(zdjęcia z tego i poprzedniego posta są Madhai-jivana Nitaia Prabhu - więcej tutaj http://picasaweb.google.pl/madhai.kkd/RathayatraWrocAw2009#

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Spotkanie z Guru Maharajem




Teraz już wiem, że kilka par oczu zagląda na te strony (przynajmniej Ty kochana Aniu, która tak pięknie wyglądałaś na festiwalu, i Ty Arjuno:), więc trochę się stresuję przed kolejnymi postami. Ale co tam, postaram się to robić dalej jak najbardziej naturalnie.
Udało się nam wyjechać - pierwszy raz od prawie dwóch lat wyjechaliśmy gdzieś na dłużej niż jeden dzień! Możecie się dziwić i śmiać, ale dla mnie był to wielki stres (już drugi raz używam tego słowa). I to nawet nie chodziło o całą wyprawę, pakowanie, jazdę autem z Nadią czy nocleg w nowym miejscu... To wszystko było do zniesienia i odbyło się niemal bezboleśnie. Najbardziej bałam się spotkania z Guru Maharajem i tego, że on zobaczy, że nie wszystko jest u mnie takie kolorowe. Wiedziałam, że nawet nie będę musiała mu nic mówić, bo on i tak będzie wiedział, że do transcendentalnej ekstazy i nie tylko duchowego, ale i materialnego szczęścia mi daleko. Boże, jaka ja jestem głupia... Teraz tak żałuję, że nie poszłam na darśan, nie porozmawiałam choć kilka minut dłużej niż te kilka słów na schodach. Taka okazja, a ja stchórzyłam. Wiedziałam, że większość osób, które szły do GM, szły ze swoimi problemami. Nie chciałam go dodatkowo obciążać - to jedna strona, a druga - wstydziłam przyznać przed nim do swoich trudności.
Chciałabym opowiedzieć mu o tym, że coś robię sensownego, jakieś nowe przedsięwzięcia, jakieś zmiany, ale u mnie nic się nie zmienia. O wychowywaniu dzieci Guru Maharaja już słyszał nie raz, więc ile razy mogę mu to opowiadać. Na schodach wspomniałam mu o sukcesach Damodarka w nauce, o jego egzaminie, o tym, co mówiła pani. Ucieszył się bardzo. Mówił, że przed moimi dziećmi świetlana przyszłość. Wspomniałam mu też o tym, że czuję, że muszę wyjechać z domu od czasu do czasu, dla zdrowia psychicznego mojego i reszty członków rodziny. Wtedy GM powiedział, żebym zostawiła kiedyś na kilka dni Madzię z dziećmi i sama wyjechała na przykład na jakieś kursy typu japa retreats. Może za parę lat... Wiem, że by mi to dobrze zrobiło. Tylko nie wiem, co na to Madzia :)))

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Wyprawa na pocztę

Tak żałuję, że nikt nam dziś nie zrobił zdjęcia. Wyszliśmy rano na pocztę po przesyłkę - karmę dla Kumpla. Kumpel musiał zostać na podwórku, bo nie umie chodzić przy samochodach. Przebiega ciągle z jednej strony jezdni na drugą, nic sobie nie robiąc z pędzących aut. No i został za furtką, z płaczem, ale musiał. Jednak nie na długo. Gdy już schodziliśmy z Wierzbowej, Kumpel do nas dobiegł! Jakoś musiał przecisnąc się między prętami furtki...
No i co teraz? Nie chciało mi się już wracać. Próbowałam go wsadzic do wózka, ale uciekał. W końcu schowałam go do plecaka :D. Musieliśmy wyglądać komicznie: Nadia w wózku, Naro na wózku, Damo na rowerze obok, a z plecaka wystaje głowa psa :))))
Kedzio się nieźle uśmiał, gdy mu opowiedziałam o naszej wyprawie.
No ale wege karma jest! I mu smakuje :D No i schudłam chyba z kilogram podczas tej wycieczki ;)

piątek, 8 maja 2009

Codzienne życie maluchów


Naduńcia domaga się już chodzenia na spacerach. Nie chce siedzieć za długo w wózku, dlatego muszę ją prowadzać za rączkę. Wtedy ona co chwilę się zatrzymuje i albo grzebie w ziemi, albo zrywa, co popadnie. Dziś najadła się ziemi na spacerze. Na chwilę odwróciłam głowę, a ona ma całą buzię czarną. Chrupało jej w zębach. No, wszechświata tam nie zaobaczyłam, ale za to czarne zęby i język ;)

Damek dziś po programie opowiadał szczęśliwy, jak podawał bhaktom lampkę, i jak siedział najbliżej ognia ofiarnego, i o tym, jak Kryszna Mohan na wykładzie opowiadał o tym, że dziecko może naprawdę wkurzyć rodzica (chodziło o Prahlada i Hiranyakasipu) :D

wtorek, 5 maja 2009

O tym, jak Naduńcia jeść nie chciała i w końcu zechciała




Była sobie raz Naduńcia, słodka dziewczynka o niebieskich oczkach, które urzekały każdego, kto w nie spojrzał. Naduńcia była bardzo kochana przez Mamę, Tatę i Braci Urwisów. Przez innych oczywiście też, ale nie tak bardzo, jak przez tych wymienionych w poprzednim zdaniu. Naduńcia wyróżniała się na tle swoich braci tym, że jej Mama nigdy nie miała problemu z jej jedzeniem. Dziewczynka już od czwartego miesiąca życia (co było nie do pomyślenia w przypadku Braci Urwisów) pochłaniała ze smakiem to, co jej Mama do buzi wkładała. Mamie się serce radowało i dziękowała ona Najwyższemu Panu za to, że jej dziecko tak ładnie je (jedzenie dzieci było czułym punktem Mamy, która musiała się bardzo wysilać przy karmieniu Braci Urwisów).

Pewnego dnia jednak Naduńcia się zbuntowała i postanowiła nie jeść. Jeden dzień - myślała Mama - tylko jeden dzień. Jutro już na pewno będzie normalnie. Może przez te ząbki - pocieszała się. Jednak kolejne dni mijały i Naduńcia nie chciała wrócić do dawnego zwyczaju pałaszowania prasadam. Stała się za to bardzo płaczliwa i nic ją nie cieszyło. Mama była załamana. Płakała razem z córką podtykając jej różne smakołyki pod nos. Naduńcia nie chciała otwierać ust i tylko odrwacała głowę na widok łyżki. Kiedy któraś z rzędu próba nakarmienia Naduńci zakończyła się niepowodzeniem, Mamie puściły nerwy i nakrzyczała na swoją córeczkę, którą tak bardzo kochała. Naduńcia wtedy zaczęła płakać okropnie i Tata przybiegł na ratunek. Wziął ją na ręce i uspokoił w dużym pokoju. Kiedy wrócił do kuchni, Mama zapytała go, co zrobić, że ich córeczka zaczęła jeść. Tata odpowiedział, żeby modliła się przed Bóstwami. Mama wiedziała, że to dobra rada, ale jeszcze próbowała nakarmić Naduńcię razem z Tatą. Bezskutecznie.

Wtedy wszyscy razem udali sie do dużego pokoju. Naduńcia zaczęła ćwiczyć chodzenie od Mamy do Taty i odwrotnie, a Mama zaczęła śpiewać do Kryszny. Śpiewała, płakała i cieszyła się widząć, jak wszyscy tańczą przed Bóstwami. W sercu modliła się do Kryszny. I Pan wysłuchał. Po kirtanie Naduńcia ze smakiem zjadła całą zupkę, a serce Mamy skakało z radości. I wdzięczności...

Tego dnia nawet pies zjadł całą miskę prasadam ze smakiem.

Mama i Tata dziękowali Panu za pomoc. Niby niewiele, ale dla nich to dużo, bardzo dużo...

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Kumpel

Ostatnio mam wrażenie, że Kryszna chce, żebym się zrehabilitowała. Mam wyrzuty sumienia związane z Leonem. I nie tylko z nim.
Gdy poznałam bhaktów i później związałam się z Kedziem, Leon został odsunięty na daleki plan, by w końcu zupełnie się niemal od niego odciąć, zostawiając go Madzi, a ona z kolei zostawiła go pod opieką mamy, która w końcu go uśpiła (podobno był chory na raka). A to była taka dobra, mądra żywa istotka, która jakoś - nieprzypadkiem - znalazła mnie na Narutowicza. Pogłaskałam go, a on podreptał krok w krok za mną. I tak już zostało.
Taka niewinna duszyczka. Zaufała mi i zaoferowała swoje serce. A ja później o nim zupełnie zapomniałam. Stał sie dla mnie problemem przez swoje mięsożerstwo. Nie chciałam mieć już do czynienia z takimi rzeczami.
I tak, jak moje serce zamykało sie przed Leonem, tak też zamykało się przed innymi - zwierzętami i ludźmi. Ludźmi, którzy dalecy byli od świadomości Kryszny, od wegetarianizmu itd...
Tak właśnie rodził sie mój fanatyzm, który na szczęście już - wydaje mi się - minął. Zamiast uczyć się miłości do innych żywych istot, ja zamykałam przed nimi swoje serce, i to przed najbliższymi. Cóż za zaślepienie...
Staram sie jednak patrzeć nawet na to pozytywnie i traktować to jako lekcję, jak nie należy postępować. Każdy dzień przynosi nową lekcję, i tenże sam dzień przynosi kolejny egzamin.
Od jakiegoś czasu przechodzę lekcje miłości. Mam na nich wielu nauczycieli - poczynając od moich dzieci, poprzez Mamę, Igora, rodziców Kedzia..... a kończąc na świnkach morskich i Kumplu.


Kumpel jest jeszcze psim dzieckiem. Ktoś wrzucił go do boksu z psem na podwórku P.O.M. Tamtem pies narobił mu porządnej krzywdy, do tego chyba jeszcze był bity, bo najchętniej poruszałby się czołgając. Damo przyniósł go na rękach od P.O.M. Kupmel od razu podarował nam serce. Je wszystko, co mu daję, więc z dietą też nie ma problemów. Już ma się o wiele lepiej.
Kryszna chyba celowo zsyła mi chore zwierzaki, żeby ta lekcja była dobitniejsza. Moje serce otwiera sie na innych (nawet na Panią Od Mleka, od której skądinąd Kupmel do nas trafił). Ta lekcja będzie jeszcze długo trwała, pewnie całe życie, ale jestem Ci, Drogi Kryszno, bardzo za nią wdzięczna. Jestem pewna, że gdy nauczę się kochać innych, wtedy o wiele łatwiej będzie mi otworzyć swoje serce na Ciebie...

"To był mój najlepszy program w życiu"






Tak, tak... Takie właśnie słowa usłyszałam od Damodarka, gdy wrócił z programu u Janki. Spał w aucie i przyszedł do domu skołowany. Zaraz połozyłam go do łóżka. Gdy zapytałam go ot tak, jak było na programie, on odpowiedział już prawie przez sen: "To był mój najlepszy program w życiu". Zdziwiona zapytałam, dlaczego. Odpowiedział, że był wspaniały wykład i zasnął.
Później wypytałam Kedzia o szczegóły. Mówił, że na początku programu chłopcy wariowali, jak oszalali. Pewnie przeszkadzali. Kedzio ich nie uspokajał za bardzo, bo grał na mridandze. W pewnym momencie Kryszna Mohan porozmawiał przez chwilę z Damodarem i od tamtej chwili to było inne dziecko. Cały wykład przesiedział wytężając słuch, przysłuchując się historiom opowiadanym przez Michała. Na drugi dzień opowiadał mi zasłyszane historie, niektórych nawet Kedzio nie pamiętał. Ach, ten Damcio kochany :))))

niedziela, 12 kwietnia 2009

O Kasi i Baladevie

Kasia jest dla mnie niezwykłą postacią. Zawsze chciała mieć maleńkiego dzidziusia, którym mogłaby się opiekować - i Kryszna zesłał jej Baladeva - słodkiego chłopczyka, który mimo upływu lat nie przestał być maleńkim dzidziusiem. Lekarze dawali mu tylko kilka lat życia, żył jednak dłużej, bo prawie osiemnaście. Mały, pogodny chłopczyk. Choć nie znałam go, gdy był młodszy i jeszcze coś mówił, wyobrażam sobie, jak przynosi mamie japas i mówi: "Mantruj, mantruj!". I jak cieszy się podczas bhajanów na Festiwalu nad morzem, gdy Kasia go zabierała na tour. Podobno uwielbiał kirtany, mahamantrę. Żałuję, że go nie znałam wtedy.
Ja mam przed oczami Baladeva, kiedy Michał zrobił Sylwestra w Ymce. Damo szczęśliwy tańczył wtedy z nim przy tym wózku. Kasia też była wtedy szczęśliwa. Mówiła,że dzieci zawsze czuły do niego sympatię. Rzeczywiście - patrząc w jego oczy nie można było nie czuć tej sympatii. Widać, iż był taką dobrą osobą. Kasia mówiła, że przyszedł tu po to, by nauczyć ją miłości. Pewnie nie tylko ją...
Nawet, kiedy już nie mógł się poruszać o własnych siłach i leżał na łózku, nie stracił tej pokory i pogody ducha, która mu zawsze towarzyszyła.
Cieszę się, że byliśmy go pożegnać. Pięknie wyglądał w tej tekturowej trumience, ubrany w dhoti, z girlandą na szyi i obsypany listkami Tulasi z girland Bóstw. Piękna była ta ceremonia. Byłam taka szczęśliwa, kiedy Kedarnath śpiewał. Kryszna Mohanowi drżał głos, nie mógł mówić. Myślę, że kochał go jak własnego syna. Tak naprawdę to on był jego tatą, to on się nim opiekował. I Kasia - wzór mamy. Zawsze cierpliwa, pogodna i ciepła, pełna miłości. Zrezygnowała z własnego życia i poświęciła się całkowicie swojemu synowi. Choć czasem pojawiała się w niej taka chęć, by zrobić coś dla siebie, tłumiła te myśli i dalej ze stoickim spokojem i miłością poświęcała się opiece nad swoim chorym dzieckiem.
Jak śmiesznie błahe są teraz moje problemy, moje użalanie sie nad swoim losem. Choć i tak wiem, że nie będę chyba nigdy w stanie przestać być egoistką, to była też dla mnie piękna i trudna lekcja. Czy coś z niej wyniosę?... Nie jestem w stanie doceniać tego szczęścia, które mam, cieszyć sie tymi chwilami z moimi cudownymi dziećmi, ciągle chciałabym robić tyle różnych innych rzeczy. Choć myślę, że i tak jest lepiej. Chyba powoli zaczynam doceniać to moje życie. Ale zanim w pełni je docenię, może upłynąć jeszcze bardzo dużo czasu... Obym zdążyła jeszcze w tym życiu...
Po tej ceremonii wiem, że taki właśnie pogrzeb bym chciała mieć.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Rama Navami w Warszawie

Aniu kochana, dzięki Twojej inspiracji sklecę dziś kilka słówek :) Byliśmy dziś na święcie Pana Ramy w Mysiadle. Bardzo się cieszę, że pojechaliśmy. Korzyści odniosła cała rodzinka. Ja spotkałam się z koleżankami i choć chwilę mogłam pogawędzić. Przyjechał nawet Piotrek z Angelą i Niną. Słodka ta ich mała księżniczka. Nadia miałaby koleżankę rówieśniczkę, gdyby mieszkali bliżej. Ale i tak możemy się spotykać od czasu do czasu w Wawie. Może, jak będziemy jeździć do Klemarczyka. No i oczywiście w Świątyni.
Najlepszy jednak był dzisiaj Damo - i to chyba on najbardziej cieszył sie z tego wypadu do Świątyni :)
Przed wykładem bhaktowie wspólnie intonowali jedną rundę Maha mantry. Nie widziałam wtedy chłopaków, bo siedzieli chyba z Igorem, ale prawdopodobnie wtedy Damo dostał do intonowania japas. Później, kiedy byłam w sklepiku, Damo do mnie podbiega z rozpromienioną buzią i mówi, że dostał od Asikundy japas, że pozwoliła mu wybrać, i że zaraz przyjdzie kupić mu woreczek. I rzeczywiście Asi mu kupiła woreczek do japasu - piękny, niebieski woreczek z Panem Narasimhadevą. Damo później chodził dumny z zawieszonym na szyi woreczkiem, w którym ukryty był jego mały japasik. Był bardzo szczęśliwy. Kiedy już mieliśmy wyjeżdżać, Damo podbiegł do mnie i mówi, że zbiera właśnie od bhaktów pieniądze dla naszych Bóstw. Oczywiście zdenerwowałam się na niego i prosiłam, żeby tak nie robił i oddał te pieniądze, które miał w kieszonce japasu. On wtedy powiedział, że to Asi kunda mu poradziła, żeby tak robił. Że w ten sposób będzie się zachowowywał, jak prawdziwy bramin. No i rzeczywiście - Damo zbierał od bhaktów dotacje. I coś uzbierał. Dla naszych Bóstw. Asi z nim chodziła i tłumaczyła, że to jest mały bramin itd... A on mówił, że w zamian pomodli się za te osoby. I później całą drogę się pytał, czy jestem z niego dumna... Mówił, że jest już duży, bo potrafi sam zdobyć pieniądze dla Bóstw. Marzył sobie, co za te pieniądze dla Nich kupi. Mówił, że będzie to ofiarowywał z wielką uwagą, a później z szacunkiem zje i podzieli się z nami. O Kryszno... Kocham te nasze dzieci:)))))
Mam nadzieję, że do następnej wizyty zapomni:D

wtorek, 31 marca 2009

Pobyt Madzi 2

A tutaj zdjęcia Madzi i Kedzia z naszego ostatniego radosnego kirtanu z Madzią, oj było przemiło :) Wszyscy się wytańczyliśmy. No i jeszcze fotka Nadusi w kąpieli - nasz grubasek :)
Na zakończenie jeszcze napiszę, że dziś był piekny dzień. Od rana sprzątałam dom dla Kedzia, na jego urodzinki. Ugotowałam mu prosty i dobry obiadek - młode ziemniaki z koperkiem i jego ulubioną surówką z sałaty lodowej, na kolację naleśniki z masłem orzechowym i dżemem brzoskwiniowym, a ciasto dopiero teraz się upiekło, kiedy już śpi... :P No, ale chociaż będzie mógł jutro wziąć do pracy.
Byliśmy dziś na pięknym spacerze. Widzieliśmy sarenki i przedzieraliśmy sie przez błota. Piękna okolica koło nas :)
No i najważniejsze - nie denerwowałam się dzisiaj na dzieci. Ostatnio nerwy mi puszczały z byle powodu... Kryszno, proszę Cię o cierpliwość, mądrość, wyrozumiałość, tego mi brakuje...



Pobyt Madzi 1

W wielkim skrócie zamieszczam poniżej kilka zdjęć z pobytu Madzi - urodzinki Damusia i Kedzia (tort robiony w wielkim pośpiechu, ale się udał :) Ciekawe, jakie życzenia pomyśleli? :) Madzia wręcza prezenty chłopakom. Są też nasze świnki - Kedzio trzyma Lassi (większa i silniejsza), a Damcio Dasi (mniejsza i słabsza; okazało się, że ma chyba grzybicę, jutro jedziemy z nią do weterynarza:( )