sobota, 27 grudnia 2008

U Amali

 


Można powiedzieć, że nastąpił pewien przełom w naszym mysleniu. Zrozumielismy, że aby nasze dzieci miały kontakt z innymi malymi bhaktami, nie potrzeba tak wiele - wystarczy wsiąsć w samochód i pokonać parę kilometrów. Nawet nie można nazwać tego wysiłkiem - sama przyjemnosć, a jaka korzyć! Dzieci są szczęsliwe, mają siebie, mogą poznawać się bliżej, zaciesniają się między nimi więzi. I tego im trzeba - przyjaźni z takimi, jak oni. Dzięki temu mogą przetrwać ten czas szkoły nie zanurzając się zbytnio w ten szkolny galimatias. Będziemy o to walczyć, o ten czas, o to, żeby były na to zawsze pieniądze. To jest tego warte! Kryszno, proszę Cię, wesprzyj nas w tych wysiłkach... Chcemy wychować Twoich dobrych bhaktów... Nie jest to łatwe... Nie jest to proste w tym swiecie, i w takiej rodzinie, bo nie jestesmy sami idealnymi rodzicami, a co dopiero wielbicielami. Dzięki Twojej łasce wszystko jest możliwe. Więc wychowanie tych dzieci pod Twoim okiem i przy Twoim wsparciu też będzie łatwiejsze, niż nam się teraz wydaje. A po wczorajszej wizycie nabrałam smaku do odwiedzania takich wspaniałych rodzin bhaktów. Dla mnie samej to jest ogromna korzysć. Mogę wymienić się doswiadczeniami z inną mamą, która boryka się z takimi samymi codziennymi problemami, jak ja. Taka wymiana dodaje otuchy. Nie jestem sama, ktos mnie rozumie... Dla mnie to bardzo ważne.
Tu muszę napisać choć kilka słów o ich rodzince. Są nam bardzo bliscy, w pewien sposób wydają mi się podobni do nas. Czuję, że między nimi też jest taka więź, jak pomiędzy nami, że pomagają sobie i się wspierają. Że nie jest tak, że tata w ogóle się nie zajmuje dziećmi, tylko odwrotnie - wspiera mamę. I wszystko, kiedy tylko to możliwe, starają się robić razem. To tak, jak u nas. I widać, że ciągle sięm kochają. Ten album ze zdjęciami pokazany przez Amalę to dla mnie dowód tego... I te daty... Ciekawe są te daty urodzin: Alamelka urodziła się dokładnie rok i miesiąc po Damodarku, Patri - rok i miesiąc po Narottamku, a Amala urodziła się w ten sam dzień, co moja mama. Od razu przypomina sie historia z Trish, o której opowiadała Madzia. Ona też urodziła się 7-go czerca - i Madzia się z nią swietnie rozumie. Przypomina mi się też historia jej rodziny, i mamy. Ta historia pomogła mi zacząć zmienianie się na lepsze...
Dziękuję Ci Kryszno za to, że stawiasz na mojej drodze takie osoby... Dzięki nim życie jest łatwiejsze i jasniejsze...
Posted by Picasa

 

 


 

czwartek, 25 grudnia 2008

Wigilia z Mamą

 


Pojechalismy do Mamy. Tym razem ten dzień byl nieco inny niż poprzednimi laty. Czuję, że zmienia mi się serce, otwiera na Mamę. Że odkrywam swoją Mamę na nowo. I nie jest to dyktowane jakąs np. litoscią, że Mama nie ma nikogo innego poza nami, że jestesmy jej najblizszą rodziną. Nie, to zupelnie nie to. W sumie w dużej mierze dzięki Guru Maharajowi uczę się kochać innych. I doceniać własną Mamę. Widzieć w niej wartosciową osobę o dobrym sercu. I cieszę się bardzo, że dzieje się to teraz, kiedy jest ona jeszcze niezbyt stara, można by powiedzieć, że całkiem młoda. Więc mamy jeszcze czas dla siebie.
Kiedy przygotowywałysmy razem różne potrawy, Mama powiedziała mi, że coraz bardziej nas docenia jako wegetarian. Opowiedziała mi, że kiedy ostatnio przed swiętami robiła zakupy na rynku, padał deszcz. Zobaczyła wtedy płynącą po ziemi kałużę krwi zmieszanej z deszczówką. I wstrząsnęło to nią. Nie kupila na te swięta żadnego mięsa. Myslę, że spokojnie mogłaby zostać wegetarianką, gdybysmy z nią mieszkali. Wstydzi się jeszcze co prawda ludzi, mówi, że niewielu ludzi rozumie i docenia wegetarianizm. I ma w tym rację. Ale jej słowa wlały radosć do mojego serca.
Posted by Picasa




 

 

 

 


 

 

piątek, 19 grudnia 2008

Przebudzenie

Dziś przeczytałam Damodarkowi na dobranoc ostatni odcinek pamiętnika Indradyumny Maharaja. Maharaja pisał o tym, że przed festiwalem w Sydney bodajże podszedł do niego elegancko ubrany człowiek i opowiedział mu swoją historię. Jeszcze rok wcześniej był bezdomnym, uzależnionym od alkoholu włoczęgą. Żona go wyrzuciła z domu, stracił dobrą pracę. Błąkał się po mieście w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, stołował się w śmietnikach, wszystkie pieniądze, jakie udało mu się wyżebrać, wydawał na mocne trunki. Pewnego dnia zobaczył na mieście plakat o festiwalu Indii. Była tam informacja o tym, że będą tam darmowe posiłki. Poprawił więc ubranie na sobie i włosy przyczesał, żeby wyglądać porządniej, po czym wybrał się na festiwal. Gdy tam dotarł, nie zobaczył niczego do jedzenia, ale akurat Maharaja zaczynał wykład. Usiadł więc i słuchał. Maharaja mówił o czterech zasadach, o życiu w czystości. Tak to trafiło do serca tego człowieka, że zaraz po wykładzie wyszedł i postanowił żyć zgodnie z tymi zasadami. Od tego momentu jego życie się odmieniło. Żona powitała go z otwartymi ramionami i wrócił do starej pracy. Któregoś dnia na ulicy młody człowiek zaproponował mu Bhagavad-gitę do kupienia. Pamiętał z wykładu ten tytuł. Kupił więc ją i jeszcze tej samej nocy zaczął czytać. W Gicie znalazł adres najbliższego ośrodka Hare Kryszna i udał się tam. Znowu trafił na początek wykładu. Jakiś wielbiciel mówił, że do przestrzegania czterech zasad powinniśmy dodać jeszcze intonowanie Maha-mantry Hare Kryszna. Zaraz po wykładzie ten człowiek kupił więc korale i od tamtego dnia intonuje codziennie szesnaście rund Maha-mantry.

To taka dzisiejsza inspiracja. Mam nadzieję, że niczego nie poprzekręcałam.

Hare Kryszna Hare Kryszna
Kryszna Kryszna Hare Hare
Hare Rama Hare Rama
Rama Rama Hare Hare :)

Obrazki chłopców dla Guru Maharaja

A oto rysunki, które chlopcy narysowali dla Guru Maharaja - czyż nie są piękne? :)))
Na rysunkach Narusia mial być też Kryszna - i gdzieś na pewno jest ;)

 

 

 

 
Posted by Picasa

Ofiarowanie

Już długo tu nie zaglądałam. Czas nadrobić zaległości. Nie chcę, żeby ten blog okazał się moim kolejnym słomianym zapałem. Poniżej wklejam ofiarowanie, które napisałam w tym roku dla Guru Maharaja. Chciałam napisać zwykły list, ale wyszedł z tego wiersz, właściwie piosenka. Mam nadzieję, że uda nam się ją nagrać z Adamem.




Thank you for Vrindavana


up and down
left and right
straight ahead
but never back
...running horse of life...

wait! stop!
look where you are
is there a sense?
is there a light?...
...running horse of life...

You give us the way
You give us the path
[You say:] „Come give me your hand
and open your eyes
it's really not far...”
...there is Vrindavan...

I see all these people
they don't see the light
how sad are their faces
even if they smile...
...where is their Vrindavan?...

You say: „Go between them
and open your heart
how can you help them?...
[if] your heart is so far... [from them]
...give them your Vrindavan!”

Your heart is so pure
it purifies us
how can we thank you
we wonder how
thank you for Vrindavan...


...thank you for Vrindavan!...



Your eternal servants and debtors
Divya-kisori dasi, Kedarnath dasa
Damodar, Narottam and Nadia


Tak jeszcze tylko dopiszę, że później z Madzią pokazałyśmy sobie nawzajem wysłane ofiarowania i cóż się okazało? :))) Nie dość, że zamysł podobny, to nawet zamieściłyśmy jedno zdjęcie takie samo;)
Nie ma to, jak siostry ;) A obie myślałyśmy, że będziemy takie oryginalne :DDDD
I nie mogę się powstrzymać przed wklejeniem tu linka do Madzi ofiarowania (Madziczku, nie gniewaj się):
http://picasaweb.google.com/Irish.yatra/TributeToTheTeacher?authkey=HyWoh6HXeDs#

wtorek, 18 listopada 2008

Gdy Damo nie może usnąc...

Wczoraj Kasia wpadła na jedną noc. Damo opowiadał jej o tym, że gdy kłądę go do łóżka, on jeszcze długo nie może zasnąc. Wtedy Kasia zapytała go, co wtedy robi. Odpowiedział, że myśli, marzy. Kasia zapytała o czym. - O Vrindavanie... - odpowiedział Damo. Na drugi dzień Kasia zadzwoniła już z pociągu mówiąc, że mam dzieci anioły:)
Czego nauczyła mnie jej wizyta?
Tego, że nie uciekniemy przed wewnętrznymi problemami. Nie pomogą nam w tym podróże, wspaniała praca itp... Trzeba stanąć twarzą w twarz z problemem i próbować go rozwiązac. Nie można udawać, że go nie ma. Prędzej czy później to wypłynie na wierzch, tylko skutki mogą być gorsze.
Tego, że najważniejszy jest wewnętrzny spokój. Jeśli ma się ten spokój, obojętnie co się w życiu robi, gdzie się jest, jest się szczęśliwym.
Tego, że nawet, jeśli wiesz, co powiedzieć danej osobie, ona może tego nie przyjąć od ciebie, ale od kogoś innego przyjmie to bez wahania...
Dziękuję Ci Kasiu za te lekcje!

czwartek, 13 listopada 2008

I skończył się kartik...

Dziś ostatni dzień kartik. Z tej okazji Damo narysował w komputerze piękny rysunek:

sobota, 8 listopada 2008

Byc z...

Nie jest to wszystko takie proste... Choc pewnie dla niektorych jest banalne... Co to znaczy byc z kimś? Rozumiem to jako trwanie przy danej osobie, tolerowanie jej i akceptowanie ze wszystkimi zmianami, jakie w niej zachodzą. I nie chodzi tu tylko o zmiany zewnętrzne, choc to oczywiście też ma miejsce i niektórzy mogą miec problemy z akceptacja nawet tego, ale to się wiąże raczej bezpośrednio z upływem czasu. Nie, mi chodzi o zmiany wewnętrzne, jakim podlegamy. Najłatwiej to widac na dzieciach. Ich świadomośc zmienia się tak szybko i tak bardzo. Trwa to latami. Ale czy się kończy? Czy te zmiany w pewnym momencie ustają i mamy już do czynienia z w pełni ukształtowaną wewnętrznie jednostką? Czy wychodząc za mąż lub się żeniąc mamy świadomośc, że osoba, z którą wiążemy się - teoretycznie na resztę życia - za rok, dwa, pięc lat może byc już dla nas kimś innym? Może na przykład radykalnie zmieni swoje poglądy, swój styl życia. I co wtedy? Powiemy jej: "Przepraszam, ja już Cię nie kocham, kochałam/em kogoś innego..."? Nie tak powinno wyglądac bycie z kimś. Nawet guru może się zmienic na przestrzeni lat, może zmienic tematykę wykładów, sposób ich prowadzenia, itp... Czy wtedy mamy go porzucic i szukac kogos nowego, bardziej odpowiedniego? Oczywiście nie mówię tu o radykalnej zmianie filozofii. Hmm... no tak, z guru jest inaczej. Przynajmniej trochę inaczej niż z dziecmi, mężem. Z nich nie możemy "zrezygnowac", powiedziec "Myślałam/em, że bedziesz inny/a", odwrócic się na pięcie i odejśc. Te zmiany zachodzą, bedą zachodziły, a my powinniśmy na to patrzec z mądrością i zrozumieniem. Kryszno, tak bardzo chciałabym o tym pamiętac w każdej chwili...

wtorek, 28 października 2008

Divali

No tak, dopiero teraz przeczytałam na Waisznawa.pl, że dziś jest Divali. Ech, trochę późno... A dzisiejszy dzień był taki w pośpiechu, że nawet nie ofiarowaliśmy lampek Panu Damodarowi. Ale chociaż zaśpiewaliśmy. Chłopcy chyba instynktownie wyczuli, że dziś jest dzień pod znakiem Pana Ramy, i pół dnia bawili się w Ramę i Hanumana. Hmm... ja takiej intuicji nie posiadam. Rąbanie drewna, palenie w piecu, karmienie dzieci i opiekowanie się chorym Kedziem - tak oto wyglądał ten dzień. A jutro Govardhana Puja, tak chciałabym jakoś uczcić to święto... Kryszno, proszę, pomóż nam się zebrać. A teraz jeszcze pranie, zmywanie, już chciałabym iść do łóżka... Ciekawe, co u Madzi. Pewnie dobrze, szkoda, że nic nie napisze. Ale poczekamy na pełną skajpową relację:) Niech korzysta, a nie traci czas na jakieś smsy!;)

poniedziałek, 20 października 2008

Udany dzień

Tak, dzisiejszy dzień był piękny. Może dlatego, że świeciło dziś tak pieknie słońce i Kedarnath wyszedł z maluchami na spacer. Karmili dziś znowu kozy :) Kedarnath był przy tym pierwszy raz i miał ubaw po pachy. Może dlatego, że się wyspałam i miałam więcej energii, cierpliwości, miłości... hmmm... to takie najbardziej przyziemne założenie. Może dlatego, że udało mi się posprzątać trochę - w takim bałaganie nie jest łatwo funkcjonować z optymizmem. A może dlatego, że Kryszno wysłuchałeś naszych wczorajszych obietnic i pomagasz mi przechodzić ten dzień z radością w sercu. Słuchałam dziś bhajanów Guru Maharaja. Govinda Nandini zamieściła link na vrindzie. Dziękuję Ci Govinda Nandini! Ciekawe, moje dzieci tak często odwiedzają tę stronę, a ja nigdy tego nie znalazłam. No, ale nie szukałam zbyt intensywnie. Nasze wizyty kończyły się zazwyczaj na stronie z grami.
Tak, te bajany są przepiękne... Dopiero dwóch udało mi sie wysłuchać. Słucham ich w kółko, dlatego tak powoli mi idzie:) Damo był taki szczęśliwy, kiedy robił dziś książeczkę o rozrywce Damodara Lila. Najpierw skserowaliśmy obrazki, potem miał ułożyć je w odpowiedniej kolejności, następnie zszył zszywaczem i zabrał się za kolorowanie. No, jeszcze wcześniej w skrócie nam opowiedział całą historię. Jeden obrazek był trochę za wcześnie, ale poradził sobie, dorysowując mamę Jasiodę wyglądającą zza drzewa:). Kolorował dzielnie, nie chciał przestać, w końcu już trzeba było iść do łóżek, więc obiecał, że jutro pokoloruje kolejnych dziesięć obrazków. I taką samą książeczkę wyśle do Alamelki - jego przyszłej żony (jak to dziś mówił :D ). Naruś w tym czasie zawzięcie wycinał wzorki z papieru kolorowego i rysywał na Krysznie różne wzorki - bardzo ładne! Kiedy usypiałam Nadię, Damo zrobił jeszcze z papieru kolorowego ruszające się zwierzątka - jego pomysł!

czwartek, 16 października 2008

Jaya Radha Damodara...

 
Posted by Picasa

Jaya Radha Damodara, Radha Damodara...

 
Posted by Picasa

Jaya Radha Damodara, Radha Damodara...

 
Posted by Picasa

Jaya Radha Damodara, Radha Damodara...

 
Posted by Picasa

Jaya Radha Damodara, Radha Damodara...

 
Posted by Picasa

Kartik

Jest to dla nas najpiękniejszy miesiąc. Co roku, gdziekolwiek jesteśmy, spotykamy się wieczorem razem, calą rodzinką, śpiewamy Damodarasztakę i ofiarowujemy lampki Panu Damodarowi. Śpiewaliśmy tak razem z Kedziem, Madzią i Damodarkiem w brzuszku na Radomskiej, śpiewaliśmy na Zawiszy, śpiewaliśmy w Simhacalam (wtedy Damo po raz pierwszy sam ofiarowywał lampki Panu. Oj, nie obyło się bez poparzeń). Śpiewaliśmy we Wrocławiu razem z maleńkim Narottamkiem, śpiewaliśmy na Retkini i na Daniłowskiego. A teraz śpiewamy w tym domku, razem z małą Nadią, bez kochanej Madzi, która pewnie daleko stąd też śpiewa przy swoim Panu Caitanyi. Zastanawiałam się, czy napisać "naszym domku", ale jednak wolałam "tym". Choć w sercu coraz bardziej czuję, że to jest nasz domek. Nasz domek, bo tutaj wychowują się nasze dzieci, tutaj czują się bezpiecznie, tutaj odwiedzają nas bhaktowie, tutaj spotykamy się bez obaw, że komuś będzie przeszkadzało nasze śpiewanie świętych imion Pana, nasz domek, bo tu na ołtarzyku mieszkają nasi Panowie. Podobnie czułam się w Simhacalam, choć tam może nawet pod pewnym kątem lepiej, pod innym nie. Wiem, że Damo też czuł, że tam jest jego dom. I tam przyszedł na świat Naro. U Pana Nrsimhadevy... Naro urodził się na świętej ziemi Pana Nrsimhy, Damo (choć nie fizycznie) był u Jego stóp w Bangalore. Teraz mogę wreszcie zeskanować te zdjęcia od Oli. Damo jest bardzo przywiązany do Pana Nrsimhy. No tak... Trochę się rozpisałam, i trochę nie na temat...
Ale żeby dokończyć zaczętą wcześniej myśl - wspaniały klimat był też w mieszkaniu Madzi. Tak, tam, gdzie jest Madzia, tam czuję się bliżej Kryszny. I choć jej nie było wtedy z nami, czuć było jej obecność wszędzie. Wiem, że nie tylko ja tak myślę i czuję. Tak jak nie przywiązyję się na ogół do miejsc, tak Daniłowskiego mi brakuje, bo brakuje mi Madzi. Nam wszystkim. No dobra, rozkleiłam się. A miałam pisać o miesiącu Pana Damodara... Lepiej wkleję kilka zdjęć.

niedziela, 12 października 2008

Sikhy chłopców

Hmmm... Ten temat przez jakis czas nie był poruszany w naszej rodzinie. Jakos tak przycichł. Ale jednak nie wymarł - jak się okazało kilka dni temu. Damcio nagle przypomniał sobie o siksze. Bardzo chciał, żebym go ostrzygła i zostawiła mu sikhę. No a jak Damus, to od razu Narus zaczął mu wtórować. Próbowałam tłumaczyć, że przecież nie wszyscy bhaktowie mają sikhy, i to, że jesli ktos nie ma sikhy, nie swiadczy o tym, że nie jest bhaktą, no ale on upierał się przy swoim - chciał zostać znowu bhaktą z sikhą:). Co zrobić? Cały dzień dzisiaj chodził za mną i dopytywał się, kiedy wreszcie go ostrzygę, a ja cały czas odkładałam to na później z nadzieją, że może zapomni. Nie zapomniał. I wieczorem, kiedy tata napalił w piecu, odbyły się postrzyżyny. Najpierw starszy braciszek, potem młodszy. Sikh prawie nie widać, bo włoski były i tak krótkie, ale jest radosć w serduszkach.
Kiedy ich kładłam spać, przypomniało mi się, że kiedy Damek się urodził, był łysy, tylko z tyłu miał taki kosmyk włosów - jego pierwsza sikha ;), później ta sikha rosła razem z nim. W Simhacalam miał już taką długą, że mogłam mu ją zawiązywać. A kiedy tata scinał swoją sikhę, on też chciał sciąć, żeby wyglądać tak, jak tata. Wtedy go odwodziłam od scinania, a teraz go odwodziłam od zostawienia małego kosmyka....

Spijcie dobrze moi mali bhaktowie z sikhami...

Z masą solną jest wesoło







A tu kilka fotek z prac chłopców. Masa solna to jest to! :) Nawet Naruś zrobił swojego Krysznę, którego zaraz rozwałkował (był podobny do Bikera - nie wiem, jak się to pisze - z Muppetów).

sobota, 11 października 2008


To nasze jesienne róże. Chłopcy później postawili je na ołtarzyku, żeby Panowie mogli zobaczyć:) Za długo nie mogły tam stać, bo zasłaniały cały ołtarzyk ;)
Posted by Picasa

No i zaczęło się...

Długo o tym myślałam i w końcu jest - mam bloga. Mogę pisać o tym, co tak szybko umyka z pamięci (właśnie o tym dziś z Kedziem rozmawialiśmy przy okazji oglądania zdjęć naszych berbeci). Taki pamiętnik, w którym będę mogła zapisać ważne chwile naszej rodzinki, przede wszystkim najmłodszych jej przedstawicieli. Myślę, że później, po latach, chętnie będą to czytać i wspominać, jak to było, kiedy ledwo od ziemi odstawali i chodzili z mlekiem pod nosem (szczególnie Naruś - nasz smok mlekopij :). Madzia kupiła co prawda albumy, piękne, ale w tym domu ciężko znaleźć długopis, wszystko ginie ;) No, ale albumy na pewno wykorzystamy! Na wszystko przyjdzie czas; to, do czego będą użyte, teraz dojrzewa i w końcu zakwitnie. Jak te nasze klonowe róze (nie wyszły może tak profesjonalnie, ale też nie są złe). A przy okazji... może ktoś znajdzie tu coś ciekawego i inspirującego dla siebie... Postaram się umieszczać na pewno tu to, co inspiruje mnie. Hare Kryszna :)