sobota, 8 listopada 2008

Byc z...

Nie jest to wszystko takie proste... Choc pewnie dla niektorych jest banalne... Co to znaczy byc z kimś? Rozumiem to jako trwanie przy danej osobie, tolerowanie jej i akceptowanie ze wszystkimi zmianami, jakie w niej zachodzą. I nie chodzi tu tylko o zmiany zewnętrzne, choc to oczywiście też ma miejsce i niektórzy mogą miec problemy z akceptacja nawet tego, ale to się wiąże raczej bezpośrednio z upływem czasu. Nie, mi chodzi o zmiany wewnętrzne, jakim podlegamy. Najłatwiej to widac na dzieciach. Ich świadomośc zmienia się tak szybko i tak bardzo. Trwa to latami. Ale czy się kończy? Czy te zmiany w pewnym momencie ustają i mamy już do czynienia z w pełni ukształtowaną wewnętrznie jednostką? Czy wychodząc za mąż lub się żeniąc mamy świadomośc, że osoba, z którą wiążemy się - teoretycznie na resztę życia - za rok, dwa, pięc lat może byc już dla nas kimś innym? Może na przykład radykalnie zmieni swoje poglądy, swój styl życia. I co wtedy? Powiemy jej: "Przepraszam, ja już Cię nie kocham, kochałam/em kogoś innego..."? Nie tak powinno wyglądac bycie z kimś. Nawet guru może się zmienic na przestrzeni lat, może zmienic tematykę wykładów, sposób ich prowadzenia, itp... Czy wtedy mamy go porzucic i szukac kogos nowego, bardziej odpowiedniego? Oczywiście nie mówię tu o radykalnej zmianie filozofii. Hmm... no tak, z guru jest inaczej. Przynajmniej trochę inaczej niż z dziecmi, mężem. Z nich nie możemy "zrezygnowac", powiedziec "Myślałam/em, że bedziesz inny/a", odwrócic się na pięcie i odejśc. Te zmiany zachodzą, bedą zachodziły, a my powinniśmy na to patrzec z mądrością i zrozumieniem. Kryszno, tak bardzo chciałabym o tym pamiętac w każdej chwili...

Brak komentarzy: