czwartek, 16 października 2008

Kartik

Jest to dla nas najpiękniejszy miesiąc. Co roku, gdziekolwiek jesteśmy, spotykamy się wieczorem razem, calą rodzinką, śpiewamy Damodarasztakę i ofiarowujemy lampki Panu Damodarowi. Śpiewaliśmy tak razem z Kedziem, Madzią i Damodarkiem w brzuszku na Radomskiej, śpiewaliśmy na Zawiszy, śpiewaliśmy w Simhacalam (wtedy Damo po raz pierwszy sam ofiarowywał lampki Panu. Oj, nie obyło się bez poparzeń). Śpiewaliśmy we Wrocławiu razem z maleńkim Narottamkiem, śpiewaliśmy na Retkini i na Daniłowskiego. A teraz śpiewamy w tym domku, razem z małą Nadią, bez kochanej Madzi, która pewnie daleko stąd też śpiewa przy swoim Panu Caitanyi. Zastanawiałam się, czy napisać "naszym domku", ale jednak wolałam "tym". Choć w sercu coraz bardziej czuję, że to jest nasz domek. Nasz domek, bo tutaj wychowują się nasze dzieci, tutaj czują się bezpiecznie, tutaj odwiedzają nas bhaktowie, tutaj spotykamy się bez obaw, że komuś będzie przeszkadzało nasze śpiewanie świętych imion Pana, nasz domek, bo tu na ołtarzyku mieszkają nasi Panowie. Podobnie czułam się w Simhacalam, choć tam może nawet pod pewnym kątem lepiej, pod innym nie. Wiem, że Damo też czuł, że tam jest jego dom. I tam przyszedł na świat Naro. U Pana Nrsimhadevy... Naro urodził się na świętej ziemi Pana Nrsimhy, Damo (choć nie fizycznie) był u Jego stóp w Bangalore. Teraz mogę wreszcie zeskanować te zdjęcia od Oli. Damo jest bardzo przywiązany do Pana Nrsimhy. No tak... Trochę się rozpisałam, i trochę nie na temat...
Ale żeby dokończyć zaczętą wcześniej myśl - wspaniały klimat był też w mieszkaniu Madzi. Tak, tam, gdzie jest Madzia, tam czuję się bliżej Kryszny. I choć jej nie było wtedy z nami, czuć było jej obecność wszędzie. Wiem, że nie tylko ja tak myślę i czuję. Tak jak nie przywiązyję się na ogół do miejsc, tak Daniłowskiego mi brakuje, bo brakuje mi Madzi. Nam wszystkim. No dobra, rozkleiłam się. A miałam pisać o miesiącu Pana Damodara... Lepiej wkleję kilka zdjęć.

Brak komentarzy: