czwartek, 6 maja 2010

Dla Tatka

Kochany Tatku,

Z okazji Twoich 50. urodzin przede wszystkim chcemy Ci podziękować za to, co nam dawałeś przez wszystkie lata naszego życia. Po latach widzimy, jak wiele dla nas poświęciłeś, jak wiele nam dawałeś i dajesz, i jak bardzo nas ciągle kochasz. Miałeś 19 lat, kiedy starsza z nas pojawiła się na tym świecie, ale pomimo młodego wieku byłeś bardzo poważnym i odpowiedzialnym Tatą. Zrezygnowałeś z nauki, by nas utrzymać. Pamiętam do tej pory, jak wychodziłeś do pracy, gdy mieszkaliśmy na Struga... I później, przez te wszystkie lata, cały czas opiekiwałeś się nami, nawet, gdy Twoje i Mamy drogi się rozeszły. Dzięki Tobie skończyłyśmy studia, to Ty zaraziłeś nas pasją czytania książek i dzięki Tobie pokochałyśmy podróże i góry. Więc widzisz, że tak naprawdę to, kim jesteśmy teraz, w bardzo dużym stopniu zawdzięczamy Tobie. Nie wiemy, jak Ci się możemy odwdzięczyć... Możemy starać się jedynie żyć tak, byś był z nas zadowolony, choć niestety pewnie nie zawsze to wychodzi. Dziękujemy Ci Tatku za to wszystko! Serdecznie Ci dziękujemy!

Twoje Córki

wtorek, 13 kwietnia 2010

Wycieczka po lesie :)



Damek już dawno zapomniał o wiatrówce, ale Nadia i Naro - dopiero poznają jej "uroki". Dobrze, że przechodzą w tym samym czasie. Nadia obsypała się krostkami bardzo szybko i bardzo ciężko to przechodzi (choć mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie już lepsza - wieczorem wariowała jak za 'zdrowych' czasów). Wczoraj w nocy miała gorączkę 38,8. Naruś ma mniej krostek i wolniej się u niego pojawiają, mniej go swędzi, choć dziś widziałam, jak nie mógł się powstrzymać od drapania.
To taki wstęp do tytułowej historii ;)
Mój kochany Kedzio obiecał wczoraj dzieciom, że zabierze ich na przejażdżkę naszym cienkim - Damo miał kierować - tak się umówili. Jako że Nadia i Naruś w ciągu dnia czuli się dobrze, wybrali się wszyscy razem.
Jakieś 10 minut po ich wyjeździe dzwoni telefon: 'Divya, musisz przyjechać nas odkopać, weź ze sobą szpadel'. W tle słyszałam, jak Nadia wrzeszczy. W pośpiechu nie pomyślałam nawet, żeby założyć kalosze i pognałam do nich w moich baletkach naszym volvo.
Ugrzęźli w kompletnym błocie przy mokradłach. Nie to, żebym coś wykrakała, ale wiedziałam, że volvo też się zakopie :) No i nie mogło być inaczej :) Siedzieliśmy więc tak zakopani w błocie na leśnej drodze, obok lepszą drogą przejeżdżały normalnie od czasu do czasu auta. Ja lubię takie przygody, także miałam niezły ubaw. Chłopakom też się podobało. Gorzej z Nadią, która marudziła co jakiś czas. Kedek próbował jakoś podkopać koła, ale w końcu tak podkopał, że koło się kręciło w miejscu, a auto opierało się na silniku :) Widząc, że nic z tego nie będzie, poszłam z Nadią i Narusiem do domu, a Damek został z Tatą dalej próbującym cos kombinować.
Później okazało się, że akurat w pobliżu na polu pracował pan w traktorze. Poprosili go o pomoc, i pan powyciągał po kolei auta (myślał, że przyjechałam cienkim wyciągać volvo :DDD ).
No i mieli dwie opcje: albo przyjadą jednym autem i któreś z nas wróci się po drugie - albo Kedek będzie holował cienkiego z Damkiem za kierownicą. Tak tak, nie trzeba się długo zastanawiać, którą opcję wybrali... Damek sam zasiadł za kierownicą cienkiego! I dojechali! Tylko raz na zakręcie Damek się zagapił i uderzyłby w słup, ale podobno się zorientował i szybko przekręcił kierownicę (przynajmniej tak opowiadał).
No emocje były, nie da się ukryć. I Damek był dumny i blady ze swojego wyczynu :) Pewnie zapamięta go na długie lata :)))

Dobrze, ze nie skończyło się tak: ;)

sobota, 27 marca 2010

Wiatrówkowe 8 urodziny Damcia

Miało być wyjątkowo, mieli przyjechać Marcin z córkami, Vaisnava z Julką, Rafał z dziećmi, miały być zabawy i konkursy z nagrodami, a tutaj z rana okazało się, że Damo ma wiatrówkę. Przyjechali w końcu tylko dziadkowie, ale i tak było miło i wyjątkowo. Zostało nam bardzo dużo torta w lodówce... :P
Imprezę może przeniesiemy na później, może - bo pewnie w kolejce do wiatrówkowego postrzału już czekają Nadia i Naro - a może nie? Jeśli o mnie chodzi nie mam nic przeciwko temu, żeby wiatrówkę przeszli trochę później ;)
No i jutro oczywiście znowu nie pojedziemy do świątyni... Następna szansa w maju, na Nrsimha Caturdasi.

Poniżej wklejam nasze urodzinowe "ofiarowanie" dla Damodarka. Kartkę robiłam dla niego do prawie trzeciej nad ranem, wcześniej tort... Później wkleję zdjęcia, kiedy Grzesio nam przerzuci z aparatu.

Ciekawe, czy znasz historię o pewnym chłopcu, który miał przepiękne oczy koloru nieba i włosy koloru słońca... Chłopiec ten oprócz przepięknej twarzy miał też cudowne serce. W jego sercu było miejsce na Tatę, Mamę, Braciszka i Siostrzyczkę, ale oprócz tego było tam mnóstwo miejsca dla Boga, którego chłopiec ten nazywał pięknym imieniem – Kryszna – Wszechatrakcyjny, a także dla wielu innych istot (tak tak, nawet podwórkowej ropuchy :) ), ale i także dla motorynki, o której marzył ;) .
Ten chłopiec Damciu, to Ty! Jesteśmy takimi szczęściarzami, że Kryszna przysłał nam Ciebie i pozwolił nam cieszyć się Twoim towarzystwem. Jeszcze niedawno byłeś taki malusi, pamiętamy Cię cały czas owiniętego w kocyk w szpitalu, kiedy przyszedłeś na świat. A teraz wyrósł z Ciebie taki mądry, dobry i piękny ośmiolatek!
Dziękujemy Ci za to, że możemy się Tobą wciąż opiekować, że możemy słuchać Twojego śmiechu i Twojego słodkiego gadania, którego nigdy nam nie żałujesz :) Bez Ciebie nasze życie byłoby smutne i puste. Dzięki Tobie jest w nim radość i ciągłe odkrywanie nowego.
Na koniec jeszcze chcemy Cię przeprosić za to, że nie jesteśmy idealnymi rodzicami. Obiecujemy Ci, że będziemy nad sobą pracować i z każdym dniem coraz bardziej Cię kochać.


Na zawsze Twoi
Mama, Tata
i Naro z Nadusią

czwartek, 11 marca 2010

1% dla Ani - pomóżcie!!!


Jeśli jeszcze nie rozliczyliście się za poprzedni rok, proszę, przeczytajcie poniższy tekst.
Ania jest przede wszystkim wspaniałą osobą, wspaniałą wielbicielką, żoną, przyjaciółką, wegetarianką i... i na pewno każdy, kto ją poznał, mógłby tu dopisać coś dobrego o niej. Od kilku lat Ania choruje na raka. Niekonwencjonalne metody leczenia Ani z wielu powodów nie wchodzą już w grę. Konwencjonalne metody leczenia Ani dostępne w Polsce już się wyczerpały. Teraz może jej pomóc lek sprowadzony z Zachodu. Nie jest on refundowany przez NFZ, i jest bardzo kosztowny. Gdyby ktoś z Was chciał oddać 1 % podatku na leczenie Ani tym właśnie lekiem, byłoby to piękne z Waszej strony!!! Jestem pewna, że Kryszna Wam to wynagrodzi, bo Ania jest jego oddaną wielbicielką. A jako dowód tego wklejam fragment jej wypowiedzi na jednej ze stron 'bhaktowskich':

Mój problem to moje materialne z defektem ciało a ponieważ mam w sobie tak ogromną chęć służenia Krysznie to jesli udałoby się przedłuzyć mi życie chciałabym to wykorzystać.

Poniżej wklejam list jej męża, w którym jest wszystko opisane, a Wam z góry serdecznie dziękuję za pomoc!

Cześć!!! Witaj!!!! Dzień Dobry!!! Moi Drodzy, Szanowni,

Ponownie piszę do wszystkich. Pewnie wiesz o mojej żonie, a jeśli
jeszcze nie wiesz, to nadszedł czas że potrzebujemy pomocy i już tego
nie ukrywamy.
Jest nieciekawie.... nowotwór stał się agresywny i nadszedł ten czas,
gdy chemioterapia standardowa oferowana i dopuszczona w Polsce nie
działa (Ania czyli moja żona ma chemiooporność) i do tej pory
trzymaliśmy to w ryzach, lecz pojawiła się szansa sprowadzenia leku z
zagranicy. Avastin jest w Polsce niedopuszczony na razie jako
chemioterapia standardowa w Ani nowotworze tylko w nowotworze jelita
grubego jako chemioterapia niestandardowa (a Ania ma już ten problem), z
której nie może/nie ma szans skorzystać, gdyż
pierwsza diagnoza się liczy czyli nowotwór pierwotny a u Ani to jajnik.
Lek jest bardzo drogi w firmie Roche kosztuje 10 tys. jedna dawka 400
ml. Wiesz że ta straszna choroba spotkała Anię, mnie, naszą rodzinę,
przyjaciół, naszych bliskich, bliższych i dalszych, znajomych. Mówię Ci
szczerze, nie życzę tego wszystkiego najgorszemu wrogowi.
ISTNIEJE JUŻ MOŻLIWOŚĆ oddania 1% z podatku,
darowizny, wpłat z dobrej woli na konto organizacji pożytku publicznego,
której podopieczną jest Ania.

Prosimy o przekazywanie dla:
Suwalskie Stowarzyszenie Opieki Paliatywnej
KRS 0000226036
Nr konta: 51 9367 0007 0010 0017 3762 0001
z zaznaczeniem DLA ANI ROGIEWICZ i kwadratem, że wyrażasz zgodę abyśmy
wiedzieli, że również to Tobie zawdzięczamy pomoc

TO NIC NIE KOSZTUJE!!! LICZY SIĘ KAŻDY GROSZ!!! Ziarno do ziarnka ....
JESTEŚMY W DESPERACJI, a tonący brzytwy się chwyta ....

Mamy do Ciebie prośbę, czy w miarę swoich możliwości mogłabyś/mógłbyś
pocztą pantoflową przesłać ten mail lub przekazać naszym wspólnym
znajomym, których nie mamy na liście lub nie dotarliśmy do kontaktu do
nich i mieć na uwadze przy składaniu zeznania rocznego BO JESZCZE
ZOSTAŁO 2 M-CE !!! Jeśli złożyłeś zeznanie, to istnieje jeszcze
możliwość korekty: dopisania lub zmiany ofiarowanego i pamiętaj o niej w
przyszłym roku, bo Ania zamierza do niego dożyć

ANIA JEST KSIĘGOWĄ!!!! Służy pomocą jak to zrobić lub polecamy Ci biuro
Ani mamy w Suwałkach ul. Noniewicza 40/88 tel. (87)566-72-24

Przekazanie 1% podatku w Twoim PIT jest bez opłat manipulacyjnych w
banku!!!

P.S przepraszam ,że Ci głowę zawracamy!

Sławomir & Ania Rogiewicz

Madzia i Damcio


Przy okazji przeglądania zdjęć z Simhachalam natknęłam się na takie słodkie zdjęcie Madzi i Damcia. Muszę je tu wkleić, żeby nie zginęło. Moja kochana siostrzyczka i mój kochany synek, taki wtedy jeszcze maleńki, teraz już taki duży chłopak... To pewnie było w czasie, gdy urodził się Naruś. Dziękuję Ci kochana Madziczko za ten czas, który wtedy poświęciłaś Damciowi, za całą pomoc, jaką nam wtedy dałaś. NIe wiem, jak przetrwalibyśmy ten czas mojej choroby bez Ciebie! No i już ryczę, jak zwykle :)
A tu Madzia już nie tylko z Damkiem, ale i pozostałą dwójką podczas ostatniej wizyty u nas (jeszcze przed 'zębowym' wypadkiem Damka).

Odszedł Padmanabha Prabhu


Ścisnęło mi się serce, gdy K. powiedział mi, że Padmanabha Prabhu opuścił ciało. Pamiętam go z czasów, gdy mieszkaliśmy w Simhachalam. Godzinami mógł opowiadać historie związane z Panem Ramą. Swoje serce całkowicie oddał Panu Ramie i mam nadzieję, że teraz jest jeszcze bliżej swojego ukochanego Ramaczandry...

Opuścił ciało po trwającej około dwa miesiące chorobie, w obecności jego żony, syna Hanumana, oraz Amary Prabhu, którzy czytali mu Bhagavad-gitę, przy dźwiękach bhajanu. Odszedł w spokoju, łagodnie.
Na pewno wpisał się w pamięć wielu bhaktów odwiedzająych Simhachalam jako jeden z głównych pujarich Pana Nrsimhadevy. Jego osoba doskonale wkomponowała się w nastrój panujący na ołtarzu Pana Lwa. Będzie go tam brakowało...


niedziela, 28 lutego 2010

Gaurapurnima 2010

Nie pojechaliśmy niestety do świątyni... Naduńcia chora, a teraz mnie dopadły problemy z zębami... No i nie spotkałam się tym razem z E. i jej córeczką, ale mam wrażenie, że jeszcze zdążymy się poznać. Czuję, że znamy się nie od dziś.
Po porannej wizycie na pogotowiu udało mi się zdać egzamin, a po powrocie do domu zrobiliśmy kameralne święto. Nadia, Damek i Naruś ukręcili trzy rodzaje kulek, które potem ofiarowali Panu Caitanyi i Panu Nityanandzie. Kedzio przygotował abhishek i wszyscy kąpaliśmy Bóstwa. Oczywiście nie obyło się bez siłowania się z małymi rączkami podczas kąpieli, szczególnie te najmniejsze chciały najintensywniej polewać Panów ;) Nadia założyła śliczną bluzeczkę od Madzi, a chłopcy - idąc za przykładem Tatuńcia - kazali się ubrać w dhoti. Było bardzo miło. Dziękuję Ci Kryszno za te chwile.

niedziela, 14 lutego 2010

E. i japa mala


No nie spodziewałam się, że na wegedzieciaku odnajdę takie perełki. A tu proszę, Kryszna mówi: Ja Cię wszędzie dopadnę :):):)
W jednym z wątków, które zresztą sama odświeżyłam, e. opisała historię swojego japasu. Pisała o tym, jak wiele dla niej znaczył, że towarzyszył jej w najważniejszych życiowych wydarzeniach, że był pierwszą rzeczą, jaką zapakowała do torby szpitalnej jadąc rodzić... No wzruszyłam się... Gdyby była tu blisko, uściskała bym ją serdecznie, a pewnie i złożyła je z wdzięcznością pokłony... Przypomniała mi o moim zakurzonym japasie, wiszącym na szafce z książkami, i ciągle czekającym na lepsze czasy... Na co ja czekam? Już tyle razy słyszałam, że nie ma przypadków. Odświeżyłam wątek nijak związany z Kryszną, może taki wręcz antywątek, a tu takie kwiatki... Kryszna lubi płatać figle - z jednej strony - i jest bardzo kochającym Tatą - z drugiej.
Hare Kryszna :)

niedziela, 24 stycznia 2010

Ciało się zmienia... czasem szybciej, niż co siedem lat



Dawno nie pisałam. Nie będę już wracać do tego, co było, choć na pewno wiele wartych zapamiętania chwil uleciało. Oto skutki niesystematycznego spisywania wspomnień. Jednak teraz o tym, co wydarzyło się dzisiaj.
Damo miał dziś wypadek. Bawili się razem z Madzią w ciuciubabkę. Madzia pomagała Nadii złapać chłopaków. W szalonej ucieczce przed dziewczynami Damek wskoczył na łóżko, po czym chciał z niego zeskoczyć. Jednak zrobił to jakoś tak niefortunnie, że upadł na buzię. Nie było mnie wtedy w domu, wracałam dopiero z kursu, więc z opowiadań wiem tylko, że był okropny płacz i krew. Damek był spuchnięty i miał poprzesuwane zęby. Wyglądało to bardzo nieładnie. Kiedy dotarłam do domu, Kedzio i Madzia zabrali go do szpitala w Brzezinach, ale tam nie mogli mu pomóc i powiedzieli, żeby pojechać z nim jutro do Instytutu. Gdy wrócili, Damek bardzo poważnie i z taką zadumą w głosie powiedział: "Jednak ciało może się zmieniąc szybciej, niż co siedem lat...". Kiedyś usłyszał, że ciało człowieka wymienia wszystkie komórki raz na siedem lat. W tamtym roku skończył siedem lat, więc wg niego następnym razem jego ciało powinno się zmienić dopiero w wieku 14stu lat... A tu trach... i okazuje się, że ciało może się zmienić/zmienia się w każdej chwili.
Mój kochany myśliciel...
Martwię sie o te jego zęby. Monika mówiła, że nie da mu się już prawdopodobnie ich nastawić. Jedyne co to będzie można zrobić rentgena i sprawdzić, czy się nie połamały...
Samo życie...

poniedziałek, 30 listopada 2009

Kilka fotek z Ratha Yatry

Poniżej wklejam kilka zdjęć znalezionych w necie z naszą rodzinką. Mają dla mnie dużą wartość, dlatego je "podkradłam".
Na środkowym zdjęciu Damo trzyma Guru Maharaja za rękę. Podobno szli tak razem i tańczyli. Żałuję, że tego nie widziałam na żywo, ale cieszę się z tych zdjęć :)




Na tym zdjęciu Guru Maharaja rozmawia z kimś i na kolanach trzyma pena, którego chcieliśmy dla niego ładnie zapakować razem z resztą prezentów. Nie zdążyliśmy - Damek chwycił pendraka i pognał do Guru Maharaja wręczając mu go bez słowa :)



A tu na scenie nasi mężczyźni z Maharajem :)

piątek, 13 listopada 2009

Misio na konkurs


W ostatnią środę zrobiliśmy z Damkiem misia na konkurs w Brzezinach. Początkowo Damek chciał misia uszyć. Upierał się przy tym nieziemsko. Ale udało mi się go od tego odwieść. Przy tej opcji - znając go - ja musiałabym zrobić całego misia. A chodziło o to, żeby to on go wykonał, a my mogliśmy pomóc co najwyżej. I tak powstał misio z bibuły wypełnionej watą, sklejony gorącym klejem, z oczami z zielonej soczewicy, nosem z guzika i buźką z włóczki. Kedzio zrobił mu ogonek ;):D



Misio wyszedł super! Damek tylko poparzył sobie palca gorącm klejem, ale ogólnie wszystko się udało :)



Ach! No i Damek był w Brzezińskiej gazecie na zdjęciu ze ślubowania :) Kupiliśmy gazety dla całej rodziny :D Nawet Madzi chcemy wysłać :)

Bajka o wężu



Spodobała mi się ta bajka. Tym bardziej, że jakoś pasuje do mojego życia ostatnimi czasy.

Michel Piquemal

Wąż i mieszkańcy wioski


W Indiach, w okolicach małej wioski, żył ogromny wąż siejący postrach wśród jej mieszkańców, zadający śmierć tym, którzy przechodzili w jego pobliżu. Znużeni tym ludzie wybrali swych przedstawicieli, by wysłać ich do pewnego mędrca ze skargą na niegodziwość węża.

Mędrzec po ich wysłuchaniu poszedł zobaczyć się z wężem. Przemawiał do niego długo, zarzucając mu złe postępowanie... Czym mu zawinili mieszkańcy wioski? Czemu ma służyć tyle zabójstw i niepotrzebnej przemocy? Umiał tak dobrze dobrać słowa, że poruszył węża do żywego. Ten przysiągł, że się poprawi... i dotrzymał słowa!

Od tego dnia przestał być sobą. Ten przerażający gad stał się czymś w rodzaju długiego robala, chudego i zwiotczałego. Stracił całą swoją siłę, nie ośmielał się połknąć najmniejszego choćby ślimaka. Mieszkańcy wioski, którzy mieli krótką pamięć, zaczęli naśmiewać się z jego słabości. Po cóż mu były jadowite zęby, jeśli nie miał się nimi posługiwać! Dzieci, spotykając go, obrzucały kamieniami albo wymierzały parę kopniaków.

Po kilku miesiącach takiego życia, wąż był już wycieńczony otrzymanymi razami. Doczołgał się, nie bez trudu, do domu mędrca i teraz on z kolei przedstawił swój problem.
- Zrobiłem wszystko, o co mnie prosiłeś, lecz wydaje mi się, że już nie jestem sobą. Mieszkańcy wioski przestali bać się mnie i rozwiał się cały ich dawny respekt. Pogardzają mną, biją mnie, a ja cierpię z tego powodu. Co mi na to powiesz?
- To, co mam ci do powiedzenia jest bardzo proste, odpowiedział mędrzec. Zabroniłem ci zadawać śmierć mieszkańcom wioski bez powodu. Ale czy zabroniłem ci syczeć?

wtorek, 1 września 2009

No i się zaczęło :)





Tak, tak, kochani, Damodarek rozpoczął nowy etap w życiu - rozdział szkolny się zaczyna.
Już od tak dawna nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie pójdzie do szkoły, aż wreszcie nadszedł ten dzień. Rano mieszały się w nim uczucia radości i obaw. Właściwie te drugie zaczynały nawet brać górę. Ciągle powtarzał mi: Mamo, ja się wstydzę iść do szkoły. Mamo, wstydzę się...
Ocho, ja już wiem, co to znaczy, że Damo się wstydzi. Miałam przed oczami wizję Damodara płaczącego przed wejściem do szkoły. Modliłam się do Kryszny, żeby pomógł mu przezwyciężyć strach. Wiedziałam, że tylko w Nim nadzieja, że ja mogę gadać i gadać, uspokajać go na różne sposoby, ale może to w ogóle nie przynieść efektów.
Przed wyjściem z domu założyliśmy Damkowi na szyję medalik od Gaurangi z Panem Nrsimhą i Laksmi Devi, żeby go chronili. Wyintonował też rundę maha-mantry. Tata obiecał mu, że od jutra przyłączy się do niego i przed wyjściem Damka do szkoły będą razem intonować jedną rundę. Cieszę się :)
No i pojechaliśmy. Przecisnęliśmy się do zatłoczonej juz sali gimnastycznej. Damek nic nie widział, powtarzał tylko co chwila: Mamo, ja się wstydzę. A ja co chwila mu odpowiadałam: Synku, nie masz czego się wstydzić - i głaskałam go po głowie.
Przełomowy moment nastąpił, gdy pani dyrektor wyczytała nazwisko Damka. Bez wahania zostawił nas wtedy i poleciał do swojej nowej pani wychowawczyni i grupki dzieci z klasy 1a. A Narutek tup tup tup za braciszkiem i już chwycił panią za rączkę i stoi zadowolony. Pani spojrzała na niego i uśmiechnięta stała tak z nim. Ciekawe, czy domyśliła się, że to nie jest jej uczeń. W każdym razie mama pobiegła po uciekiniera, który wielce niezadowolony wrócił z nią do tłumu rodziców i reszty niezadowolonego rodzeństwa młodszego ;)





Narutek potem cały czas marudził, że on też chciałby iść do szkoły. Jeszcze tylko jeden rok synku - odpowiadała mama.
O dumny uśmiech na twarzy przyprawiła Damka tarcza szkolna, którą dostał od Pani.
Później pomaszerowali wszyscy do swoich klas, a rodzice za nimi. W klasie Damek zgodnie ze swoim planem usiadł w pierwszej ławce. Nie przeszkadzało mu to, że siedzi w rzędzie z samymi dziewczynkami ;) I oczywiście on jako jedyny wtrącał swoje trzy grosze pomiędzy zdania pani. Czyli np. to, że on miał zerówkę w domu, że juz ma książki itp :D A kiedy wszyscy wstali i zrobili krąg, Damek kogo złapał za rękę? Oczywiście, że panią ;) Widząc to wszystko wiedziałam już, że świetnie się tam czuje i już się nie stresuje.


W drodze powrotnej tata dał mu wykład o zachowaniu w szkole, o tym, żeby nie przeszkadzał, o podnoszeniu ręki itd. Ja wiem, że te jego wtrącenia były tylko objawem radości i tego, że się dobrze czuje. Będzie dobrze.
Jutro pierwszy dzień nauki :)

Dziękuję Ci, Kryszno!

wtorek, 25 sierpnia 2009

I trochę złych rzeczy - choroby


Żeby nie było tak sielankowo, trzeba tu czasem napisać i o tych niefajnych sprawach.
Damo leży złożony chorobą, coś takiego anginowego go dopadło. Gorączka itd...
A dziś Nadia też się pochorwała. Wszystko byłoby znośne, gdyby nie ten wieczór. Próbowałam dać Nadii lekarstwa i przemycić też choć trochę jedzenia, a przy ostatnim lekarstwie zaksztusiła się nie na żarty. Już myślałam, ze opuści mi ciało. Ona sama chyba też tak myślała, bo była przerażona. Wyciągała rączki raz do mnie, raz do Kedzia i szukała u nas pomocy. Nie mogła przestać wymiotować. Masakra. Nikomu nie życzę takich przejść.
A jutro sprawa w sądzie... Mam nadzieję, że Kedzio da sobie radę z nimi.
I jeszcze świnki chyba chore...
Dobijcie mnie mydłem :/
Hare Kryszna...

wtorek, 4 sierpnia 2009

Dziękuję Ci, Panie


Dziękuję Ci za ten czas spędzony z Madzią w Dublinie, za pomysł Justyny i Sabinki, dziękuję Ci Kryszno za taką siostrę. Patrzę na to zdjęcie i płaczę... Tak jak w tym ogrodzie, gdy te starsze panie odchodząc zapytały, czy jesteśmy siostrami. Wtedy też nie wytrzymałam i łzy popłynęły...
Dziękuję Ci za dzieci i męża, którzy mnie puścili na taką wyprawę, i za córeczkę, która dzielnie zniosła lot samolotem i pobyt u kochanej cioci.



Dziękuję Ci za wyjazd Kedzia na Woodstock. To było dla niego takie odświeżenie przed powrotem do pracy, potrzebował tego... Kto by z resztą nie potrzebował przy trójce dzieci i pracy na trzy zmiany? Wrócił naprawdę szczęśliwy.

Dziękuję Ci za program z Trivikramem Maharajem, za harinam i za piękny bajan Damodarka podczas programu. Byłam przygotowana na jego fałszowanie, a on zaskoczył mnie pięknym, melodyjnym śpiewem.

Dziękuję Ci za pierwsze uczciwie zarobione pieniądze... Mam nadzieję, że chłopaki dostaną dotacje już po pierwszym wniosku. Tak podoba mi się taka praca, pomaganie ludziom. Proszę, Kryszno, przysyłaj do mnie ludzi takich jak Michał i Andrzej. A co najważniejsze, pomóż proszę mojemu długopisowi pisać wnioski do natychmiastowego zatwierdzenia... Wiem, że nie wypada tak prosić Cię o takie materialne rzeczy, ale ostatnio tak rzadko Cię o coś proszę, więc...

Dziękuję Ci za to, że dostrzegam tak wiele swoich niedociągnięć i niedoskonałości; wiem, że z Twoją pomocą powolutku będzie ze mną lepiej. Długa droga przede mną, ale przyszłość świetlana :)

Dziękuję Ci za wszystko, co spotyka mnie dobrego i złego... Choć nie ukrywam, że wolę to pierwsze...

sobota, 27 czerwca 2009

Wielbiciel jest współczujący

Damo mnie dzisiaj rozczulił... Od rana oglądał zdjęcia z Ratha-yatry na komputerze i wśród nich zobaczył zdjęcie bhakty "Wicherka" - niezręcznie mi tak pisać, ale nawet nie wiem, jak ten wielbiciel ma na imię...

Damo zwrócił na niego uwagę, kiedy byliśmy ostatnio na programie we wrocławskiej świątyni. Gdy była uczta, był on jednym z ostatnich w kolejce po prasadam. Nie starczyło nawet dla niego wszystkich potraw. Kiedy juz dostał swoją tackę, okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte. Rozglądał się jakiś czas mówiąc do siebie, że ma chore plecy i musi usiąść. W końcu dostrzegł miejsce na ławce i poszedł tam ze swoim talerzem. Na stole został jego kubek po jogurcie z piciem. I właśnie Damodarka poprosił, żeby ten kubek mu podał.
Dziś Damo oglądając to zdjęcie przypomniał sobie o tym bhakcie. Było mu bardzo przykro, że ten bhakta ma takie schorowane ciało, że nie ma kto się nim zaopiekować, że nie ma samochodu, że pomimo swojej niepełnosprawności musi pracować, i nawet to, że picie miał w tym plastikowym kubku po jogurcie, a nie w normalnym kubku. Kiedy mówił to wszystko, jego oczy wypełniły się łzami, które powoli zaczęły kapać po policzkach, a jego głos się łamał. Wypytywał mnie o tego bhaktę, mówiłam mu to, co wiedziałam, a na jego temat niewiele wiem... Damo pytał, czemu ten bhakta nie mieszka w świątyni, gdzie mogliby się nim zaopiekować bhaktowie, tylko jest zdany na siebie. Dlaczego nikt z bhaktów nie przyjmie go do siebie do domu?... Mówił: "Przecież do nas nieraz bhaktowie przyjeżdżają na kilka dni...". Zastanawiał się, co by było, gdyby ten bhakta miał jechac autobusem i np. wsiadając przewróciłby się, kto by mu pomógł... Bardzo go poruszyła samotność, a szczególnie samotność niepełnosprawnego człowieka. Mówiłam mu o tym, że to, co może zrobić teraz dla tego bhakty, to modlić się do Kryszny o opiekę nad nim. On jednak nie mógł powstrzymać płaczu. Mówił, że chciałby tam jeździć jak najczęściej i przywozić temu bhakcie jedzenie, pomagac mu jakoś. W końcu poszedł przed ołtarzyk i modlił się do Pana. Nie słyszałam tego, co mówił, ale później powiedział mi o tym. Dobre serduszko ma ten mój mały wielki chłopczyk... Kochane dzieci dałeś mi Kryszno...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Ciekawy artykuł o wpływie telewizji na dzieci

 
 
Posted by Picasa

Mydło numer dwa

Wczoraj zrobiłam po raz drugi mydło.
Przepis:
olej kokosowy 100g
olej palmowy 100g
oliwa z oliwek 50g
wodor.sodu 37,51g
woda 90g
max. zapachu 10ml
Podzieliłam na dwie części i jako barwnik do jednej dałam spirulinę - super się połączyło, jutro sprawdzimy jak z konsystencją + olejek opium; do drugiej jako barwnik karob + olejek waniliowy - i tu porażka: karob nie nadaje się jako barwnik - mydło się zważyło. Ale jutro też sprawdzimy konsystencję.
Mam nadzieję, że tym razem będzie twarsze niż poprzednie mydełko.
No i pomagał mi Kedzio, mimo tego, że musiał iść na 5.00 do pracy, z nim poszło szybciej:)
A wcześniej z Damkiem podglądaliśmy jeża na podwórku sąsiadów:)

wtorek, 16 czerwca 2009

Ratha Yatra



Wspaniałe wydarzenie, oby stało się ono częścią naszego życia każdego kolejnego roku. Choć sami za dużo nie dołożyliśmy do organizacji tego przedsięwzięcia, czuję, że my też byliśmy w jakiś sposób częścią tego wydarzenia.
Damek tak bardzo chciał coś robić na festiwalu. Gdy tylko zobaczył flagi, od razu powiedział, że chciałby nieśc jedną. Kiedy podeszłam do Vraja Priyi zapytać, czy mógłby nieść flagę, wtedy podszedł Dominik i sam mu to zaproponował! Damo był przeszczęśliwy:)))

W czasie Ratha Yatry, gdy wóz ruszył, Damek wpadł w rozpacz, że nie ma flag, nigdzie ich nie było widać. Wysłałam Kedzia, żeby poszukał, ale nie znalazł. Damek marudził niemiłosiernie. Wówczas do akcji wkroczyła nasza kochana Madziczka, która przyniosła pęk flag do rozdania bhaktom. Damek niósł jedną z nich z radością. Uciekł mi nawet pomiędzy sznury i tam sobie dzielnie nią wymachiwał.

Później jego pragnienie znowu zwyciężyło - choć ja myślałam, że to nie dojdzie do skutku, a nawet byłam przeciwna temu - dogadał się z Gaurangą i kimś tam jeszcze, że może siedzieć na scenie podczas występu. No i siedział!

Za dużo nie śpiewał, raczej obserwował co się dzieje dookoła. Wszystko było takie interesujące poza śpiewem :DDDD I dym buchający na scenie, i widzowie itd itp... Pokazywałam mu, jak na mnie spojrzał, żeby śpiewał, wtedy na chwilę otwierał usta, ale zaraz wracał do swojego obserwowania :DD Dobrze, że nie dłubał w nosie, tak jak kiedyś przed Sacinandanem Swamim. Kiedy Maharaj przyjechał do Simhacalam Damek gapił się na niego stojąc tuż przed nim i dłubiąc non stop w nosie. Widać, że dorośleje ;)
Guru Maharaj zapytał go na scenie, co mają śpiewać, a Damek dłuuuugo się zastanawiał, i w końcu powiedział: Namas te... Ale GM zaśpiewał cos innego.

Na drugim występie na scenę wpakował się nie tylko Damek, ale i Naro i Julka nawet na chwilę :DDD Julka podczas pierwszego występu cały czas dawała znaki Damkowi, żeby na nią spojrzał, pomachał jej, ale on był tak rozkojarzony, a może skoncentrowany ;), że nie zwracał na nią uwagi.
Jestem taka szczęśliwa, że Kedzio grał z Guru Maharajem. Miód na moje serce...
Na koniec Ganga pomalowała Damka na Pana Jagannatha, a Narusia na Baladeva. Gdy Guru Maharaja ich zobaczył usmiechnął się i zapytał, gdzie jest Subhadra:) Subhadra wędrowała wtedy z wujkiem Igorem po rynku wrocławskim. Ach te moje kochane Jagannathy :)))

Najpiękniejsze dla mnie było to, że dzieci tego dnia wszystko robiły spontanicznie, do niczego nie musiałam ich namawiać, przekonywać. Same wymyślały, co chciałyby robić, i robiły to.
Muszę tu też napisać o Nadusi. Zastanawiałam się, jak ona zniesie tyle godzin imprezy. A ona słodziutka trochę pospała, trochę pobiegała, trochę posiedziała w wózku. Dzielnie dotrwała do końca! Moja mała bhaktinka :)))


(zdjęcia z tego i poprzedniego posta są Madhai-jivana Nitaia Prabhu - więcej tutaj http://picasaweb.google.pl/madhai.kkd/RathayatraWrocAw2009#

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Spotkanie z Guru Maharajem




Teraz już wiem, że kilka par oczu zagląda na te strony (przynajmniej Ty kochana Aniu, która tak pięknie wyglądałaś na festiwalu, i Ty Arjuno:), więc trochę się stresuję przed kolejnymi postami. Ale co tam, postaram się to robić dalej jak najbardziej naturalnie.
Udało się nam wyjechać - pierwszy raz od prawie dwóch lat wyjechaliśmy gdzieś na dłużej niż jeden dzień! Możecie się dziwić i śmiać, ale dla mnie był to wielki stres (już drugi raz używam tego słowa). I to nawet nie chodziło o całą wyprawę, pakowanie, jazdę autem z Nadią czy nocleg w nowym miejscu... To wszystko było do zniesienia i odbyło się niemal bezboleśnie. Najbardziej bałam się spotkania z Guru Maharajem i tego, że on zobaczy, że nie wszystko jest u mnie takie kolorowe. Wiedziałam, że nawet nie będę musiała mu nic mówić, bo on i tak będzie wiedział, że do transcendentalnej ekstazy i nie tylko duchowego, ale i materialnego szczęścia mi daleko. Boże, jaka ja jestem głupia... Teraz tak żałuję, że nie poszłam na darśan, nie porozmawiałam choć kilka minut dłużej niż te kilka słów na schodach. Taka okazja, a ja stchórzyłam. Wiedziałam, że większość osób, które szły do GM, szły ze swoimi problemami. Nie chciałam go dodatkowo obciążać - to jedna strona, a druga - wstydziłam przyznać przed nim do swoich trudności.
Chciałabym opowiedzieć mu o tym, że coś robię sensownego, jakieś nowe przedsięwzięcia, jakieś zmiany, ale u mnie nic się nie zmienia. O wychowywaniu dzieci Guru Maharaja już słyszał nie raz, więc ile razy mogę mu to opowiadać. Na schodach wspomniałam mu o sukcesach Damodarka w nauce, o jego egzaminie, o tym, co mówiła pani. Ucieszył się bardzo. Mówił, że przed moimi dziećmi świetlana przyszłość. Wspomniałam mu też o tym, że czuję, że muszę wyjechać z domu od czasu do czasu, dla zdrowia psychicznego mojego i reszty członków rodziny. Wtedy GM powiedział, żebym zostawiła kiedyś na kilka dni Madzię z dziećmi i sama wyjechała na przykład na jakieś kursy typu japa retreats. Może za parę lat... Wiem, że by mi to dobrze zrobiło. Tylko nie wiem, co na to Madzia :)))

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Wyprawa na pocztę

Tak żałuję, że nikt nam dziś nie zrobił zdjęcia. Wyszliśmy rano na pocztę po przesyłkę - karmę dla Kumpla. Kumpel musiał zostać na podwórku, bo nie umie chodzić przy samochodach. Przebiega ciągle z jednej strony jezdni na drugą, nic sobie nie robiąc z pędzących aut. No i został za furtką, z płaczem, ale musiał. Jednak nie na długo. Gdy już schodziliśmy z Wierzbowej, Kumpel do nas dobiegł! Jakoś musiał przecisnąc się między prętami furtki...
No i co teraz? Nie chciało mi się już wracać. Próbowałam go wsadzic do wózka, ale uciekał. W końcu schowałam go do plecaka :D. Musieliśmy wyglądać komicznie: Nadia w wózku, Naro na wózku, Damo na rowerze obok, a z plecaka wystaje głowa psa :))))
Kedzio się nieźle uśmiał, gdy mu opowiedziałam o naszej wyprawie.
No ale wege karma jest! I mu smakuje :D No i schudłam chyba z kilogram podczas tej wycieczki ;)

piątek, 8 maja 2009

Codzienne życie maluchów


Naduńcia domaga się już chodzenia na spacerach. Nie chce siedzieć za długo w wózku, dlatego muszę ją prowadzać za rączkę. Wtedy ona co chwilę się zatrzymuje i albo grzebie w ziemi, albo zrywa, co popadnie. Dziś najadła się ziemi na spacerze. Na chwilę odwróciłam głowę, a ona ma całą buzię czarną. Chrupało jej w zębach. No, wszechświata tam nie zaobaczyłam, ale za to czarne zęby i język ;)

Damek dziś po programie opowiadał szczęśliwy, jak podawał bhaktom lampkę, i jak siedział najbliżej ognia ofiarnego, i o tym, jak Kryszna Mohan na wykładzie opowiadał o tym, że dziecko może naprawdę wkurzyć rodzica (chodziło o Prahlada i Hiranyakasipu) :D

wtorek, 5 maja 2009

O tym, jak Naduńcia jeść nie chciała i w końcu zechciała




Była sobie raz Naduńcia, słodka dziewczynka o niebieskich oczkach, które urzekały każdego, kto w nie spojrzał. Naduńcia była bardzo kochana przez Mamę, Tatę i Braci Urwisów. Przez innych oczywiście też, ale nie tak bardzo, jak przez tych wymienionych w poprzednim zdaniu. Naduńcia wyróżniała się na tle swoich braci tym, że jej Mama nigdy nie miała problemu z jej jedzeniem. Dziewczynka już od czwartego miesiąca życia (co było nie do pomyślenia w przypadku Braci Urwisów) pochłaniała ze smakiem to, co jej Mama do buzi wkładała. Mamie się serce radowało i dziękowała ona Najwyższemu Panu za to, że jej dziecko tak ładnie je (jedzenie dzieci było czułym punktem Mamy, która musiała się bardzo wysilać przy karmieniu Braci Urwisów).

Pewnego dnia jednak Naduńcia się zbuntowała i postanowiła nie jeść. Jeden dzień - myślała Mama - tylko jeden dzień. Jutro już na pewno będzie normalnie. Może przez te ząbki - pocieszała się. Jednak kolejne dni mijały i Naduńcia nie chciała wrócić do dawnego zwyczaju pałaszowania prasadam. Stała się za to bardzo płaczliwa i nic ją nie cieszyło. Mama była załamana. Płakała razem z córką podtykając jej różne smakołyki pod nos. Naduńcia nie chciała otwierać ust i tylko odrwacała głowę na widok łyżki. Kiedy któraś z rzędu próba nakarmienia Naduńci zakończyła się niepowodzeniem, Mamie puściły nerwy i nakrzyczała na swoją córeczkę, którą tak bardzo kochała. Naduńcia wtedy zaczęła płakać okropnie i Tata przybiegł na ratunek. Wziął ją na ręce i uspokoił w dużym pokoju. Kiedy wrócił do kuchni, Mama zapytała go, co zrobić, że ich córeczka zaczęła jeść. Tata odpowiedział, żeby modliła się przed Bóstwami. Mama wiedziała, że to dobra rada, ale jeszcze próbowała nakarmić Naduńcię razem z Tatą. Bezskutecznie.

Wtedy wszyscy razem udali sie do dużego pokoju. Naduńcia zaczęła ćwiczyć chodzenie od Mamy do Taty i odwrotnie, a Mama zaczęła śpiewać do Kryszny. Śpiewała, płakała i cieszyła się widząć, jak wszyscy tańczą przed Bóstwami. W sercu modliła się do Kryszny. I Pan wysłuchał. Po kirtanie Naduńcia ze smakiem zjadła całą zupkę, a serce Mamy skakało z radości. I wdzięczności...

Tego dnia nawet pies zjadł całą miskę prasadam ze smakiem.

Mama i Tata dziękowali Panu za pomoc. Niby niewiele, ale dla nich to dużo, bardzo dużo...

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Kumpel

Ostatnio mam wrażenie, że Kryszna chce, żebym się zrehabilitowała. Mam wyrzuty sumienia związane z Leonem. I nie tylko z nim.
Gdy poznałam bhaktów i później związałam się z Kedziem, Leon został odsunięty na daleki plan, by w końcu zupełnie się niemal od niego odciąć, zostawiając go Madzi, a ona z kolei zostawiła go pod opieką mamy, która w końcu go uśpiła (podobno był chory na raka). A to była taka dobra, mądra żywa istotka, która jakoś - nieprzypadkiem - znalazła mnie na Narutowicza. Pogłaskałam go, a on podreptał krok w krok za mną. I tak już zostało.
Taka niewinna duszyczka. Zaufała mi i zaoferowała swoje serce. A ja później o nim zupełnie zapomniałam. Stał sie dla mnie problemem przez swoje mięsożerstwo. Nie chciałam mieć już do czynienia z takimi rzeczami.
I tak, jak moje serce zamykało sie przed Leonem, tak też zamykało się przed innymi - zwierzętami i ludźmi. Ludźmi, którzy dalecy byli od świadomości Kryszny, od wegetarianizmu itd...
Tak właśnie rodził sie mój fanatyzm, który na szczęście już - wydaje mi się - minął. Zamiast uczyć się miłości do innych żywych istot, ja zamykałam przed nimi swoje serce, i to przed najbliższymi. Cóż za zaślepienie...
Staram sie jednak patrzeć nawet na to pozytywnie i traktować to jako lekcję, jak nie należy postępować. Każdy dzień przynosi nową lekcję, i tenże sam dzień przynosi kolejny egzamin.
Od jakiegoś czasu przechodzę lekcje miłości. Mam na nich wielu nauczycieli - poczynając od moich dzieci, poprzez Mamę, Igora, rodziców Kedzia..... a kończąc na świnkach morskich i Kumplu.


Kumpel jest jeszcze psim dzieckiem. Ktoś wrzucił go do boksu z psem na podwórku P.O.M. Tamtem pies narobił mu porządnej krzywdy, do tego chyba jeszcze był bity, bo najchętniej poruszałby się czołgając. Damo przyniósł go na rękach od P.O.M. Kupmel od razu podarował nam serce. Je wszystko, co mu daję, więc z dietą też nie ma problemów. Już ma się o wiele lepiej.
Kryszna chyba celowo zsyła mi chore zwierzaki, żeby ta lekcja była dobitniejsza. Moje serce otwiera sie na innych (nawet na Panią Od Mleka, od której skądinąd Kupmel do nas trafił). Ta lekcja będzie jeszcze długo trwała, pewnie całe życie, ale jestem Ci, Drogi Kryszno, bardzo za nią wdzięczna. Jestem pewna, że gdy nauczę się kochać innych, wtedy o wiele łatwiej będzie mi otworzyć swoje serce na Ciebie...