sobota, 27 czerwca 2009

Wielbiciel jest współczujący

Damo mnie dzisiaj rozczulił... Od rana oglądał zdjęcia z Ratha-yatry na komputerze i wśród nich zobaczył zdjęcie bhakty "Wicherka" - niezręcznie mi tak pisać, ale nawet nie wiem, jak ten wielbiciel ma na imię...

Damo zwrócił na niego uwagę, kiedy byliśmy ostatnio na programie we wrocławskiej świątyni. Gdy była uczta, był on jednym z ostatnich w kolejce po prasadam. Nie starczyło nawet dla niego wszystkich potraw. Kiedy juz dostał swoją tackę, okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte. Rozglądał się jakiś czas mówiąc do siebie, że ma chore plecy i musi usiąść. W końcu dostrzegł miejsce na ławce i poszedł tam ze swoim talerzem. Na stole został jego kubek po jogurcie z piciem. I właśnie Damodarka poprosił, żeby ten kubek mu podał.
Dziś Damo oglądając to zdjęcie przypomniał sobie o tym bhakcie. Było mu bardzo przykro, że ten bhakta ma takie schorowane ciało, że nie ma kto się nim zaopiekować, że nie ma samochodu, że pomimo swojej niepełnosprawności musi pracować, i nawet to, że picie miał w tym plastikowym kubku po jogurcie, a nie w normalnym kubku. Kiedy mówił to wszystko, jego oczy wypełniły się łzami, które powoli zaczęły kapać po policzkach, a jego głos się łamał. Wypytywał mnie o tego bhaktę, mówiłam mu to, co wiedziałam, a na jego temat niewiele wiem... Damo pytał, czemu ten bhakta nie mieszka w świątyni, gdzie mogliby się nim zaopiekować bhaktowie, tylko jest zdany na siebie. Dlaczego nikt z bhaktów nie przyjmie go do siebie do domu?... Mówił: "Przecież do nas nieraz bhaktowie przyjeżdżają na kilka dni...". Zastanawiał się, co by było, gdyby ten bhakta miał jechac autobusem i np. wsiadając przewróciłby się, kto by mu pomógł... Bardzo go poruszyła samotność, a szczególnie samotność niepełnosprawnego człowieka. Mówiłam mu o tym, że to, co może zrobić teraz dla tego bhakty, to modlić się do Kryszny o opiekę nad nim. On jednak nie mógł powstrzymać płaczu. Mówił, że chciałby tam jeździć jak najczęściej i przywozić temu bhakcie jedzenie, pomagac mu jakoś. W końcu poszedł przed ołtarzyk i modlił się do Pana. Nie słyszałam tego, co mówił, ale później powiedział mi o tym. Dobre serduszko ma ten mój mały wielki chłopczyk... Kochane dzieci dałeś mi Kryszno...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Ciekawy artykuł o wpływie telewizji na dzieci

 
 
Posted by Picasa

Mydło numer dwa

Wczoraj zrobiłam po raz drugi mydło.
Przepis:
olej kokosowy 100g
olej palmowy 100g
oliwa z oliwek 50g
wodor.sodu 37,51g
woda 90g
max. zapachu 10ml
Podzieliłam na dwie części i jako barwnik do jednej dałam spirulinę - super się połączyło, jutro sprawdzimy jak z konsystencją + olejek opium; do drugiej jako barwnik karob + olejek waniliowy - i tu porażka: karob nie nadaje się jako barwnik - mydło się zważyło. Ale jutro też sprawdzimy konsystencję.
Mam nadzieję, że tym razem będzie twarsze niż poprzednie mydełko.
No i pomagał mi Kedzio, mimo tego, że musiał iść na 5.00 do pracy, z nim poszło szybciej:)
A wcześniej z Damkiem podglądaliśmy jeża na podwórku sąsiadów:)

wtorek, 16 czerwca 2009

Ratha Yatra



Wspaniałe wydarzenie, oby stało się ono częścią naszego życia każdego kolejnego roku. Choć sami za dużo nie dołożyliśmy do organizacji tego przedsięwzięcia, czuję, że my też byliśmy w jakiś sposób częścią tego wydarzenia.
Damek tak bardzo chciał coś robić na festiwalu. Gdy tylko zobaczył flagi, od razu powiedział, że chciałby nieśc jedną. Kiedy podeszłam do Vraja Priyi zapytać, czy mógłby nieść flagę, wtedy podszedł Dominik i sam mu to zaproponował! Damo był przeszczęśliwy:)))

W czasie Ratha Yatry, gdy wóz ruszył, Damek wpadł w rozpacz, że nie ma flag, nigdzie ich nie było widać. Wysłałam Kedzia, żeby poszukał, ale nie znalazł. Damek marudził niemiłosiernie. Wówczas do akcji wkroczyła nasza kochana Madziczka, która przyniosła pęk flag do rozdania bhaktom. Damek niósł jedną z nich z radością. Uciekł mi nawet pomiędzy sznury i tam sobie dzielnie nią wymachiwał.

Później jego pragnienie znowu zwyciężyło - choć ja myślałam, że to nie dojdzie do skutku, a nawet byłam przeciwna temu - dogadał się z Gaurangą i kimś tam jeszcze, że może siedzieć na scenie podczas występu. No i siedział!

Za dużo nie śpiewał, raczej obserwował co się dzieje dookoła. Wszystko było takie interesujące poza śpiewem :DDDD I dym buchający na scenie, i widzowie itd itp... Pokazywałam mu, jak na mnie spojrzał, żeby śpiewał, wtedy na chwilę otwierał usta, ale zaraz wracał do swojego obserwowania :DD Dobrze, że nie dłubał w nosie, tak jak kiedyś przed Sacinandanem Swamim. Kiedy Maharaj przyjechał do Simhacalam Damek gapił się na niego stojąc tuż przed nim i dłubiąc non stop w nosie. Widać, że dorośleje ;)
Guru Maharaj zapytał go na scenie, co mają śpiewać, a Damek dłuuuugo się zastanawiał, i w końcu powiedział: Namas te... Ale GM zaśpiewał cos innego.

Na drugim występie na scenę wpakował się nie tylko Damek, ale i Naro i Julka nawet na chwilę :DDD Julka podczas pierwszego występu cały czas dawała znaki Damkowi, żeby na nią spojrzał, pomachał jej, ale on był tak rozkojarzony, a może skoncentrowany ;), że nie zwracał na nią uwagi.
Jestem taka szczęśliwa, że Kedzio grał z Guru Maharajem. Miód na moje serce...
Na koniec Ganga pomalowała Damka na Pana Jagannatha, a Narusia na Baladeva. Gdy Guru Maharaja ich zobaczył usmiechnął się i zapytał, gdzie jest Subhadra:) Subhadra wędrowała wtedy z wujkiem Igorem po rynku wrocławskim. Ach te moje kochane Jagannathy :)))

Najpiękniejsze dla mnie było to, że dzieci tego dnia wszystko robiły spontanicznie, do niczego nie musiałam ich namawiać, przekonywać. Same wymyślały, co chciałyby robić, i robiły to.
Muszę tu też napisać o Nadusi. Zastanawiałam się, jak ona zniesie tyle godzin imprezy. A ona słodziutka trochę pospała, trochę pobiegała, trochę posiedziała w wózku. Dzielnie dotrwała do końca! Moja mała bhaktinka :)))


(zdjęcia z tego i poprzedniego posta są Madhai-jivana Nitaia Prabhu - więcej tutaj http://picasaweb.google.pl/madhai.kkd/RathayatraWrocAw2009#

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Spotkanie z Guru Maharajem




Teraz już wiem, że kilka par oczu zagląda na te strony (przynajmniej Ty kochana Aniu, która tak pięknie wyglądałaś na festiwalu, i Ty Arjuno:), więc trochę się stresuję przed kolejnymi postami. Ale co tam, postaram się to robić dalej jak najbardziej naturalnie.
Udało się nam wyjechać - pierwszy raz od prawie dwóch lat wyjechaliśmy gdzieś na dłużej niż jeden dzień! Możecie się dziwić i śmiać, ale dla mnie był to wielki stres (już drugi raz używam tego słowa). I to nawet nie chodziło o całą wyprawę, pakowanie, jazdę autem z Nadią czy nocleg w nowym miejscu... To wszystko było do zniesienia i odbyło się niemal bezboleśnie. Najbardziej bałam się spotkania z Guru Maharajem i tego, że on zobaczy, że nie wszystko jest u mnie takie kolorowe. Wiedziałam, że nawet nie będę musiała mu nic mówić, bo on i tak będzie wiedział, że do transcendentalnej ekstazy i nie tylko duchowego, ale i materialnego szczęścia mi daleko. Boże, jaka ja jestem głupia... Teraz tak żałuję, że nie poszłam na darśan, nie porozmawiałam choć kilka minut dłużej niż te kilka słów na schodach. Taka okazja, a ja stchórzyłam. Wiedziałam, że większość osób, które szły do GM, szły ze swoimi problemami. Nie chciałam go dodatkowo obciążać - to jedna strona, a druga - wstydziłam przyznać przed nim do swoich trudności.
Chciałabym opowiedzieć mu o tym, że coś robię sensownego, jakieś nowe przedsięwzięcia, jakieś zmiany, ale u mnie nic się nie zmienia. O wychowywaniu dzieci Guru Maharaja już słyszał nie raz, więc ile razy mogę mu to opowiadać. Na schodach wspomniałam mu o sukcesach Damodarka w nauce, o jego egzaminie, o tym, co mówiła pani. Ucieszył się bardzo. Mówił, że przed moimi dziećmi świetlana przyszłość. Wspomniałam mu też o tym, że czuję, że muszę wyjechać z domu od czasu do czasu, dla zdrowia psychicznego mojego i reszty członków rodziny. Wtedy GM powiedział, żebym zostawiła kiedyś na kilka dni Madzię z dziećmi i sama wyjechała na przykład na jakieś kursy typu japa retreats. Może za parę lat... Wiem, że by mi to dobrze zrobiło. Tylko nie wiem, co na to Madzia :)))

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Wyprawa na pocztę

Tak żałuję, że nikt nam dziś nie zrobił zdjęcia. Wyszliśmy rano na pocztę po przesyłkę - karmę dla Kumpla. Kumpel musiał zostać na podwórku, bo nie umie chodzić przy samochodach. Przebiega ciągle z jednej strony jezdni na drugą, nic sobie nie robiąc z pędzących aut. No i został za furtką, z płaczem, ale musiał. Jednak nie na długo. Gdy już schodziliśmy z Wierzbowej, Kumpel do nas dobiegł! Jakoś musiał przecisnąc się między prętami furtki...
No i co teraz? Nie chciało mi się już wracać. Próbowałam go wsadzic do wózka, ale uciekał. W końcu schowałam go do plecaka :D. Musieliśmy wyglądać komicznie: Nadia w wózku, Naro na wózku, Damo na rowerze obok, a z plecaka wystaje głowa psa :))))
Kedzio się nieźle uśmiał, gdy mu opowiedziałam o naszej wyprawie.
No ale wege karma jest! I mu smakuje :D No i schudłam chyba z kilogram podczas tej wycieczki ;)